Mówią, że każda droga prowadzi do celu. Brzmi to bardzo optymistycznie, ale kiedy przychodzi co do czego, okazuje się, że to tylko utarty frazes. Jeżeli nie sprawdzisz drogi przed podróżą, jesteś… stracony. Żartuję! Mając przy sobie gigabajty Internetu nic Ci nie straszne.
Sobota, szósta rano. Budzę się po piątkowym wyjściu ze znajomymi. Powinienem być zmęczony, wczorajszy, ospały… Ale, o dziwo, nic z tego. Piękna pogoda na dworze robi swoje i kusi, by z niej skorzystać. Messenger, klik, klik: Halo, chłopaki! Kierunek jezioro?
Nie mija godzina, jesteśmy na stacji. Chciałoby się wsiąść do pociągu byle jakiego, ale dworcowy rozkład został podarty. Czy to koniec naszej wyprawy? Na bank nie zgadniemy peronu i godziny… Ale moment! Mamy XXI wiek! Smartfon, internet, pyk, pyk. Peron 3, za 15 minut. Mamy to!
Przyjechał. Drzwi otwierają się. Jeszcze tylko kontrolny gwizd, oczekiwanie na spóźnialskiego eleganta, drugi gwizd i jedziemy.
W zapchanym przedziale z nadmiaru czasu scrollujemy Facebooka. Nowe zdjęcie Kaśki, promocja w dyskoncie, info, że znowu będzie koniec świata i on. Post ostrzegawczy. „Uwaga, zablokowane tory kolejowe w lubuskim. Auto ciężarowe utknęło na przejeździe”. Powie Ci to papierowa mapa? Nie powie. Bez internetu dzisiaj nigdzie nie dojedziesz. Zamiast jechać do oporu, wysiadamy na najbliższej stacji.
I znowu: telefonik, mapy, lokalizuj. Gdzie ja jestem?! Wyznaczam trasę do dworca autobusowego. Nigdy nie byłem dobry w czytaniu map, może i mam narysowaną kreskę, co i którędy, ale… łatwo się pomylić. Zaszalejmy. Nawiguj mnie, Google’u mój! Mam gigabajty, stać mnie.
Idziemy piechotą, przed nami 3 kilometry marszu. To 40 minut, przy zaistniałej sytuacji do 50 – hej przygodo!
Wreszcie widać dworzec na horyzoncie, widać nawet ten upragniony autobus. Jak pięknie, jak cudownie, jak szybko… się oddala. Odjechał. Za wolno szliśmy. Patrzę jeszcze raz na mapę w smartfonie. Omyłkowo, zamiast wyjścia, klikam widok z satelity.
Chwilowy zawał, bo przecież taki obraz pożre dziesiątki megabajtów! Jednak spoko, przecież mam gigabajty tego dobra. I co widzę? Jezioro widzę!
Nie to, które osiągnąć chcieliśmy, ale woda to woda – orzeźwienia doda. Dzieli nas od niego tylko gęsty las. I gdyby nie oko satelity, nikt z nas by o nim nie wiedział. Poszlibyśmy dalej i być może wrócili zrezygnowani do domu.
Wpadlibyście na pomysł, żeby sprawdzić w domu wszystkie jeziora po drodze? Ja nie. Jak dobrze, że z paczką Internetu można sprawdzać takie rzeczy spontanicznie, w razie potrzeby. Nawet nie wiesz, kiedy przydadzą Ci się gigabajty. Po prostu lepiej je mieć!