Są babcie, które wolny czas spędzają na robieniu na drutach (co też jest bardzo spoko!), a są i takie, które… usuwają z murów swojego miasta rasistowskie wlepki i napisy! Tym właśnie zajmuje się Irmela Mensah-Schramm siedemdziesięcioletnia mieszkanka Berlina.
Stolica Niemiec – podobnie jak większość miast w Europie – boryka się z tym problemem od dawna. Hasła przepełnione nienawiścią do osób innej narodowości “ozdabiają” tu większość budynków i przystanków. Pani Mensah-Schramm nie godzi się na to i każdego dnia rusza na miasto, by zrywać rasistowskie naklejki i plakaty, ale nie tylko. Babcia zabiera ze sobą puszkę spreju i zamalowuje obrażające innych, graffiti.
Swoją działalność, p.Irmela rozpoczęła w 1986 roku. Gdy usunęłam jakąś pierwszą wlepkę na ulicy, poczułam się bardzo dobrze – wiedziałam, że zrobiłam coś dla mojego miasta – tak odpowiada, zapytana o początki swoich działań. Babcia dobrze pamięta pierwszą naklejkę, którą zerwała. Zawierała ona hasło “Wolność dla Rudolfa Hessa”. Hess był jednym z zastępców Hitlera, którego – za udział w zbrodniach wojennych – skazano na dożywocie.
Irmela Mensah-Schramm niechętnie mówi o tym, skąd wzięła się w niej potrzeba takich działań. Wiadomo jednak, że jako dziecko przez wiele lat doznawała krzywd ze strony neonazistów. To tłumaczy jej chęć wyczyszczenia swojego miasta z negatywnych haseł, które z jednej strony przypominają jej o tym, co było, a z drugiej, uczą nienawiści nowe pokolenia. Warto zaznaczyć, że kiedyś Schramm napotykała głównie antysemickie hasła, dzisiaj ich miejsce zajęły napisy skierowane przeciwko uchodźcom.
Babcia fotografuje każde graffiti, zanim zamaluje je sprejem. Kolekcjonuje też wlepki, które często udaje jej się zerwać w całości.Przez lata swojej działalności, zebrała ich ponad 100 tysięcy! Jej zbiory stanowią element wystawy 'Antysemickie i rasistowskie naklejki od 1880 roku do współczesności’, którą można obejrzeć w Muzeum Historii Niemiec w Berlinie.
Co sądzicie o jej działalności?