Nazywa się ładnie, wygląda okropnie, a działa jeszcze gorzej. Od niedawna, można go spotkać w polskich lasach, chociaż na pierwszy rzut oka prezentuje się na tyle egzotycznie, że można by odnieść wrażenie, iż znalazł się tutaj przez przypadek. Oto cała prawda o… okratku australijskim!
Chociaż trudno w to uwierzyć, nie tylko zwierzęta wędrują. Robią to także rośliny oraz grzyby, które – rozprzestrzeniając się w różnych kierunkach – pozostając na dłużej w miejscach, w których warunki szczególnie przypadają im do gustu. W taki właśnie sposób, dotarł do nas przybysz z dalekiej Australii.
Trzeba przyznać, że określenie “przybysz” pasuje do niego jak ulał. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć na to zdjęcie.
Jak wspomnieliśmy na początku, okratek australijski urodą nie grzeszy. Jednym przypomina ośmiornicę, innym łapę demona. Obydwa porównania wydają się być niezwykle trafne…
Okratek pochodzi z Australii. W Europie pojawił się w okolicach 1914 roku, we Francji. Mówi się, że dotarł do nas z ziemią i roślinami, które w tamtym okresie ściągane były do Polski z kraju kangurów. Jeśli chodzi o Polskę, pierwszy raz okratka australijskiego odnotowano dopiero w 1975 roku. Początkowo, ludzie bali się tego dziwnego “tworu”, uważając jego owocniki za… jaja węży. Aktualnie, okratek występuje głównie na podmokłej, piaszczystej glebie we wsi Wólka obok Biłgoraja. Poza tym, coraz częściej spotkać go można w Górach Świętokrzyskich, Górach Sowich i na Pobrzeżu Gdańskim.
Szczęśliwie – mimo że okratek pochodzi z rodziny sromotnikowatych – nie jest dla nas trujący. Dlaczego więc warto uważać na okratka? To proste. “Zapach” tego grzyba, porównuje się do smrodu gnijącego mięsa! Chodzi zatem o przykre doznania.