Przyznaję bez bicia, że pierwszych kilka godzin po ogłoszeniu przez Marka Zuckerberga zmian w algorytmie Facebooka, spędziłam w najciemniejszych zakamarkach swojej social mediowej świadomości.
Scenariusz, jaki rysował się w mojej głowie, wyglądał gorzej, niż strasznie. Mark ukryje nasze posty. Mark będzie ucinał nam zasięgi. Mark policzy nam miliony monet za promocję zwykłego posta, bez której publikacja nie będzie miała żadnego sensu. Mark jest zły i już. Nie będzie niczego.
Mijały godziny, a w sieci ukazywało się coraz więcej artykułów autorstwa kolegów i koleżanek z szeroko pojętej branży. Wszyscy zinterpretowali zmiany zapowiadane przez Zuckerberga w bardzo podobny sposób – wszyscy też zasugerowali analogiczne metody na poradzenie sobie w tej nowej, facebookowej, “okrutnej” dla marek, rzeczywistości.
Po przeczytaniu kilkunastu artykułów na ten temat, trochę się uspokoiłam. Nadchodzące zmiany można przecież potraktować jako rodzaj wyzwania i szansę na podniesienie jakości publikowanych treści. Innymi słowy, musimy być gotowi na test sprawdzający, czy strategia jaką obraliśmy w przypadku naszej strony, ma sens. Czeka nas też okres dążenia do określonych przez Marka Zuckerberga (ostatecznie nie takich złych) standardów. Mnie się to podoba.
Spis treści
Ale ale!
Rozumiem doskonale, że istnieją takie strony marek, którym zapowiadane zmiany psują wizję istnienia w Facebooku. Wiem, że są tacy specjaliści social media, którzy na wieść o modyfikacji algorytmu, wpadli w jeszcze większą panikę, niż ja. I wiecie co? Doskonale ich rozumiem. Mało tego, wydaje mi się, że – na dobrą sprawę – decyzja Zuckerberga nie jest konieczna do tego, by serwis Facebook stał się dla swoich użytkowników bardziej wartościowy – by dawał szansę budowania relacji i łączenia ludzi (co stanowiło od początku jego główne założenie).
Pójdę dalej. Nadchodzące zmiany nieco nas – jako użytkowników serwisu – upośledzają i potwierdzają jedynie, że w tym wszystkim nie chodzi o “zacieśnianie więzi między ludźmi”, a o zwykłe dolary. Skąd takie wnioski?
Zastanówmy się. Czy nie jest tak, że sami decydujemy o tym, co wyświetla się w naszym newsfeedzie? Czy to nie my ustalamy, jakie strony śledzimy i z jakich źródeł informacje czerpiemy? Czy na serio o tym wszystkim musi decydować za nas algorytm? Ano właśnie.
Drogi Marku Z.
A może zamiast wprowadzenia tych wszystkich zmian, które spędzają sen z powiek “social media nindżów” na całym świecie, a o których zadecydowałeś z tak szlachetnych jak się wydaje, pobudek, zainwestowałbyś w edukację użytkowników swojego serwisu? Może przypomniałbyś wszystkim o tym, że ich newsfeed wcale nie musi być śmietnikiem? Że irytujące i mało wartościowe strony można po prostu odlajkować. Że durne posty można ukryć. Że warto zwracać większą uwagę na to, kogo przyjmuje się do znajomych. Że rozmowy i wymienianie poglądów na różne tematy jest super. Co Ty na to?
Pewnie nic. Bo – koniec końców – wszystko i tak sprowadza się do jednego: dolary się muszą zgadzać. To one rządzą światem. One i Mark. Bez względu na to, co próbuje się nam wmówić. Smuteczek!