Ciężkie czasy nastały. Nowe flagowce mają huczne i piękne premiery, sklepy kuszą przecenami, ale smartfony same w sobie nie przestają być… nudne. Zamiast przynosić prawdziwą rewolucję, producenci mydlą nam oczy niepotrzebnymi zmianami.
Przyglądałem się ostatnio dosyć uważnie segmentowi smartfonów. Po pierwsze, z czystej ciekawości, a po drugie szukając godnego następcy mojego, wyniszczonego już Huawei P9 Lite. O ile mam kilku kandydatów, o tyle żaden z nich nie wywołuje u mnie wielkich emocji i nie krzyczy głośno „weź mnie”, jak to kiedyś się zdarzało. Od paru lat panuje technologiczny przestój, który niweluje się dziwnymi trikami.
Spis treści
Panie, będą 4 oczka aparatu! Takich fotek jeszcze nie było
No, za taką cenę nie było. Huawei jeszcze w marcu pokaże światu swoje nowe flagowce, model P20 i jego ulepszoną wersję – P20 Pro. Mają kosztować odpowiednio ok. 2870 zł i 3800zł. Polski internet cieszy się, że kwoty zamknęły się w 4000 tysiącach złotych. Nie wiedziałem, że Polacy są tacy bogaci.
Te 3800 zł to o 600 więcej względem premierowej ceny zeszłorocznego, najmocniejszego smartfona tego chińskiego producenta. Co się zmieniło? Procesor, ale to zawsze się zmienia. Ekran i baterię wymieniono na troszkę większe – to z kolei minimalna modyfikacja. NAJWIĘKSZĄ zmianą wydają się być oczka aparatu, których przybyło. Teraz mają być aż 3 z tyłu i 1 z przodu smartfona. Czy to właśnie na to czekaliśmy? Żeby dopłacić i mieć ten kolejny aparat, który praktycznie nic nie wniesie?
Oczywiście, w tle pojawia się marketingowy bełkot, że będzie można cykać tą załogą obiektywów fotki o rozdzielczości 40 MP. Super. Tylko co z tego? Wciąż wolę 800 zł w portfelu, kupując zeszłorocznego P10 Plus.
A my dodaliśmy ruchome emotki! I mamy wycięcie w ekranie!
Kiedyś wyścig producentów można było oglądać z kubełkiem popcornu w ręce. Intrygi, niespodzianki, rewolucja… A teraz? Teraz producenci walczą, żeby mieć jak najmniejsze wycięcie w ekranie, ale żeby jednak, paradoksalnie, było ono obecne.
Ci ambitniejsi, jak Samsung, Apple i Asus chociażby, walczą o jak najlepsze animowane emotki. I to tym chcą przyciągnąć klienta. Wyobraźcie sobie, że poważni, wysoko opłacani inżynierowie w wielkich, szklanych biurowcach całymi dniami pracują nad algorytmem ruszającej się kupy. Już? No, to mamy obraz XXI wieku.
Zabraliśmy Wam gniazdo słuchawkowe, żebyście mogli kupić sobie słuchawki na bluetooth
Czuję się zobowiązany, drodzy producenci. Jakie to wspaniałe, że podjęliście za mnie decyzję. Będę szczery: usunięcie gniazda słuchawkowego w momencie, kiedy prawie nikt nie jest na to gotowy, oznacza regres. Przecież nie każdy z nas ma w domu bezprzewodowe słuchawki. Wielu lubi korzystać z selfie sticków podłączanych na jack 3,5 mm. Pozostali stosują mikrofony do smartfonów.
Mimo to, niektórzy, jak np. Xiaomi, coraz częściej rezygnują z gniazda słuchawkowego. Tak stało się np. z zeszłorocznym Xiaomi Mi 6, którego los podzieli zapewne i Xiaomi Mi 7. Telefon, który mógłbym nawet kupić. Cena raczej nie będzie kosmicznie wysoka, a parametry będą mocne, ale ze względu na brack jacka nawet na niego nie spojrzę.
I tak o to, będąc gotowym na zakup droższego flagowca na lata, raczej postawię na starszy smartfon, jak np. Samsung S7. Albo nawet jakiegoś tańszego średniaka. Mamy takie czasy, że dla przeciętnego użytkownika różnica objawi się tylko w cenie. Mamy nudne czasy. Prawda?