Jakiś czas temu przybliżaliśmy Wam postać aktora, Jake’a Gyllenhaala. Wspominaliśmy też, że na ekrany kin wchodzi nowy film z jego udziałem, Life. Widzieliśmy go! Czy wart jest uwagi?
W filmie reżyser, Daniel Espinosa, sięga po wszystkie dobrze znane nam motywy z filmów gatunku sci-fi. Mamy zatem klaustrofobiczne pomieszczenia stacji kosmicznej, grupę naukowców i morderczego kosmitę – potwora. Produkcja może zdawać się kalką takich produkcji jak Alien, czy The Thing. I cóż, trochę tak jest.
Spis treści
Krwiożerczy Calvin
Fabuła nie jest zaskakująca. Jest to historia sześciu członków załogi Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, która jest bardzo blisko najważniejszego odkrycia w historii ludzkości. Załoga przechwytuje sondę kosmiczną z biologiczną próbką pobraną na Marsie. Astronauci rozpoczynają badania, które mają udowodnić istnienie pozaziemskiego życia. Odkryta forma życia okaże się jednak bardziej inteligentna i niebezpieczna niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Zaczyna się prawdziwa walka o życie z krwiożerczym Calvinem (jak nazwali obcego Amerykanie).
Trzeba przyznać, że film potrafi utrzymać widza w napięciu w wielu scenach i przez całkiem sporą część trwania filmu – zwłaszcza w drugiej części. Niektóre ze scen konfrontacji z obcym są naprawdę mocne i mogą silniej wcisnąć widza w fotel. Ciekawie i zaskakująco prezentuje się zakończenie filmu, jednak warto zaznaczyć, że z pewnością nie wszyscy odbiorą je w taki sposób. Co bardziej obeznani w produkcjach z tego gatunku mogą czuć niedosyt.
Plusy?
Dużym plusem filmu jest świetna muzyka autorstwa Jona Ekstranda, doskonale dopasowana do kosmicznych kadrów, idealnie wkomponowana w akcję, potęgująca wizualne doznania widza. Dobrą stroną Life są również wspomniane wrażenia wizualne, kosmos, szczegółowe oddanie wnętrza stacji orbitalnej oraz udane odwzorowanie próżni, czy chociażby takie drobnostki jak dryfujące krople krwi w przestrzeni kosmicznej. Trzeba przyznać, że film jest naprawdę świetnie zrealizowany. Sama postać obcego – Calvina, choć mocno przynosi na myśl skojarzenia z postacią Aliena, jest świetnie skonstruowana. Zarówno „za młodu”, gdy znajduje się za szkłem laboratorium i jest tylko małą komórką oddziaływającą na dotyk, jak i później, jako dorosły i niebezpieczny osobnik robi spore wrażenie wizualne.
No i minusy.
Niestety, w moim mniemaniu jest ich sporo. Pierwszym co rzuca się w oczy to schemat. Mamy zatem początkową sielankę między członkami załogi. Jesteśmy świadkami nawet porodu! Jeden z bohaterów wspiera swoją żonę podczas porodu, a wszyscy cieszą się i świętują razem z nim. Następnie już przechodzimy do grozy sianej przez Calvina. Wygląda to tak, że ci, których zaatakował Calvin, muszą zginąć. Nie ma dla nich ratunku. Takie są procedury i logika. Podobnie w „Obcym” – pozostaną najwytrwalsi i najsprytniejsi.
Inna sprawa to postaci. Pierwszym co rzuca się w oczy to głównie fakt, że męska część załogi dostała swoje osobowości – poznajemy ich prywatne historie, możemy zagłębić trochę w ich opowieści i poznać ich lepiej. Niestety, panie zostały tego pozbawione. Są niczym marionetki wypełniające zadania zgodnie z filmowym protokołem. Niczego się o nich nie dowiadujemy. Wypada to trochę blado. Ogólnie rzecz biorąc główne postaci nie są powalające, są bardzo prosto napisane i smutne jest to, że nawet Jake Gyllenhaal nie uratował tego widowiska. Ale trudno mu cokolwiek zarzucić – po prostu nie miał możliwości na rozwinięcie i pokazanie swojego niezwykłego talentu (co nie znaczy, że zagrał źle!).
Koniec końców
Podsumowując, film można zobaczyć, seans na pewno krzywdy nie zrobi. Ładnie się na niego patrzy i – mimo rzucającej się w oczy schematyczności – potrafi trzymać w napięciu. Ma kilka mankamentów, które sprawiają, że ciężko się nim zachwycać, ale jedno jest pewne – na tym seansie nuda nam nie grozi. No i warto popatrzeć na walczącego z potworem Calvinem, Jake’a Gyllenhaala!
A Wy widzieliście już Life? Co o nim sądzicie, warto go zobaczyć? Podzielcie się!