Wreszcie ktoś to powiedział. Ja sam nigdy nie odważyłem się na krytykę, bo mam delikatne poczucie, że nie do końca się na tym znam. Nie jestem przecież ani aktorem, ani producentem dźwięku. Oglądam filmy i najzwyczajniej w świecie, wyrabiam sobie na ich temat różne opinie.
Tym razem jednak, nie wystawię oceny żadnej produkcji. Ograniczę się jedynie do przyznania racji jednemu z aktorów. Bo przecież dźwięk w polskich filmach i serialach rzeczywiście jest do kitu.
Temat jakości dźwięku w polskich produkcjach poruszył Maciej Stuhr. Miało to miejsce podczas gali rozdania Orłów 2018. Wydawałoby się, że człowiek z branży swoich ludzi nie skrytykuje, a jednak! Stuhr powiedział tak:
Dźwięk w polskim filmie jest jak Niemcy. Są wspaniali Niemcy i tacy sobie. Zresztą podobnie jak Żydzi, Portorykańczycy, czy Polacy. Aczkolwiek co to do tego ostatniego – trwają spory. No ale podobno Himalaista Urubko przypuścił samotny atak na K2, gdyż nie był w stanie wytrzymać w polskim obozie. Ale zejdźmy na ziemię. Kilkukrotnie byłem w kinie na seansie polskiego filmu, gdzie najlepiej zrozumiałymi słowami było „Co powiedział?“. Słowa te jednak nie padały z ekranu, a z różnych stron sali kinowej. Koledzy i koleżanki aktorzy! Jest jednak w szkołach aktorskich taki przedmiot, jak dykcja i warto do tych kajetów zaglądać.
Spis treści
Panie Maćku, lepiej bym nie podsumował
Po pierwsze, chciałbym z tego miejsca pogratulować odwagi. Stuhr co prawda ma już swoją reputację i raczej nie musi zabiegać o filmowe czy serialowe role, jednak – jak wiadomo – każda krytyka może zniechęcać potencjalnych pracodawców. Wysokie wymagania (również ze strony aktorów grających w filmach) to coś, czego producenci się boją. Dlaczego? Bo często nie potrafią im sprostać. Maciej Stuhr jednak się tego najwidoczniej nie boi i właśnie za to biję mu brawo.
Po drugie, z perspektywy widza muszę się całkowicie z młodym Stuhrem zgodzić. Przykładu nie muszę szukać daleko. Ostatnim polskim filmem, na którym byłem w kinie, był nowy Pitbull. Abstrahując od tego, że treść dialogów mnie nie porwała, niektórych kwestii najzwyczajniej nie dosłyszałem. Nagminne pytania widzów do swoich kinowych sąsiadów oczywiście się pojawiały. No bo jak tutaj oglądać film, kiedy ponad połowę swojej uwagi musisz przeznaczyć na dogłębną analizę dopływających do Ciebie dźwięków?
Polscy aktorzy nie potrafią mówić, a dźwiękowcy nagrywać
Duża część polskich aktorów boryka się z poważnym problemem. Mają za długie kwestie, które chcą albo muszą wymówić niemal tak szybko, jak utarte „skontaktuj się z lekarzem lub farmaceutą…” w reklamach leków. Nie powiem, oglądając zagraniczne filmy z oryginalnym dźwiękiem też czasami czegoś nie dosłyszę, lecz zdarza się to nieporównywalnie rzadziej. W polskich produkcjach to raczej standard. Dlaczego tak jest?
Aktorzy mówią niewyraźnie. Za szybko, na jednej melodii, bez pełnego otwarcia ust, zbyt niskim tonem. Mogę wymieniać tak długo. Najważniejszy jest wniosek: polskie filmówki nie kształcą chyba tak jak powinny. A może aktorzy nie stosują się do wskazówek, tak jak twierdzi Maciej Stuhr?
Problem wykształcenia dotyczy też osób odpowiedzialnych za produkcję dźwięku. Przeważnie mikrofony są ustawione na zbyt małą czułość lub są za daleko, a nagrany już dźwięk nie przechodzi odpowiedniej obróbki. To drugie zjawisko jest, moim zdaniem, poważniejszym problemem. Wydaje mi się, że w dźwięku polskich filmów jest za dużo niskich tonów, a ścieżka z dialogami jest zbyt cicha w stosunku do efektów dźwiękowych i muzyki. Jego postprodukcja leży.
I cóż mogę zrobić? Samodzielnie nic, ale mam nadzieję, że od przytoczonej wypowiedzi Stuhra wszystko zacznie się od nowa. Słuszna ma nadzieja, czy niekoniecznie?