Podobno kiedy raz się spróbuje, nie ma już odwrotu. Kilka razy dziennie będziesz sprawdzać w aplikacji, czy seler wysłał już order, a Twoją facebookową tablicę zdominują linki do najlepszych cebul i sprawdzonych majfrendów. O co chodzi?… Poznajcie aliholików.
Nikt nie wie, ilu ich tak naprawdę jest ‒ dziesiątki, a może setki tysięcy. Mają swoją dość hermetyczną społeczność, w której zresztą dominują głównie kobiety. Nie kryją się z tym, że są uzależnieni od zakupów. Ale tylko od zakupów na chińskiej platformie Aliexpress. To jeszcze zabawa, czy już choroba?
Spis treści
Prezent dla samego siebie
Bez wątpienia tym, co najbardziej przyciąga klientów, jest cena. Na Ali wiele rzeczy jest dużo tańszych niż w Polsce, zwykle z darmową przesyłką. Kwoty bywają symboliczne, więc można kupić dużo, a wydać śmiesznie mało. Typowy aliholik nie kupuje rzeczy po to, by je odsprzedać, nie inwestuje większych sum. Tym samym nie przejmuje się potencjalnym ryzykiem związanym z nieotrzymaniem przesyłki. W większości takich wypadków można zresztą liczyć na zwrot pieniędzy, bo sprzedawca (tzw. majfrend lub po prostu seler) nie otrzymuje ich na swoje konto, dopóki nie potwierdzi się otrzymania przesyłki.
Przesyłki z Ali nazywam prezentami. Miesięcznie wydaję może kilkadziesiąt złotych, więc mój budżet domowy tego nie odczuwa ‒ mówi Agata, która jak twierdzi, jest aliholiczką od trzech lat. Z Chin idą od miesiąca do dwóch, więc zanim zdążę je odebrać, zapominam, co w ogóle zamawiałam. To taka niespodzianka dla samej siebie.
Aliholicy z Polski ze względu na dość wysoki kurs dolara kupują zwykle drobiazgi: małe przedmioty ułatwiające życie w gospodarstwie domowym, ubranka i akcesoria dla dzieci, biżuterię z materiałów nieszlachetnych, rzeczy z kategorii hobby. Jeżeli elektronika i pochodne, to raczej niebudząca zainteresowania celników: słuchawki, pendrive’y, przejściówki, taśmy LED czy żarówki. Najpierw kupują tylko to, co wydaje się potrzebne, potem zaczynają polować na okazje dla czystej przyjemności.
Moja pasja to cosplay. Na początku z Chin zamawiałam głównie peruki i produkty do makijażu, które w Polsce są kilka razy droższe. W końcu tak się przyzwyczaiłam do tych paczek, że co miesiąc zamawiam przynajmniej kilka, żeby coś do mnie przychodziło ‒ zwierza się Magda. Są i takie osoby, które zawsze mają w drodze nawet do stu przesyłek. Po co? Bo to wciąga. Kupuję tyle, że na mój widok pani na poczcie po prostu wstaje od okienka i idzie na zaplecze po paczki ‒ dodaje.
Element grywalizacji
Trzeba przyznać, że Aliexpress niezwykle skutecznie potrafi oddziaływać na swoich potencjalnych klientów. Aplikacja zakupowa tej platformy to cały mikrokosmos kuponów, zniżek, prezentów i promocji. Wystarczy regularnie się logować i czynnie brać udział w różnego typu wyzwaniach, by zyskiwać rozmaite profity. Tzw. gadzi mózg, czyli najbardziej prymitywna część naszego centrum zarządzania, po prostu uwielbia polować. Również na okazje, a tych w serwisie nie brakuje. Superpromocje na Ali są nazywane cebulami.
Widzę kolczyki za 20 gr albo bluzę za 8 zł, to kupuję ‒ potwierdza Agata. Nie szkodzi, że nie mam przekłutych uszu, a bluza to nie mój rozmiar, może komuś dam. Wiem, że promocja zaraz się skończy i trzeba działać szybko. To bardziej kwestia satysfakcji z pewnego rodzaju wygranej niż chęci posiadania danej rzeczy.
Ciemna strona zakupów w Chinach
Zakupy na Ali wydają się całkiem niegroźnym „nałogiem”. Ot, takim ubarwiaczem codziennej rzeczywistości. Gdy jednak popatrzeć na to z szerszej perspektywy i pomnożyć przesyłki Agaty i Madzi przez miliony kupujących na całym świecie, wychodzi z tego ogromna, nieprawdopodobna sterta paczek, dużych i małych. Każda z nich, nawet najdrobniejsza, jest zapakowana w plastik i zawiera przedmioty z plastiku. Ile z tych rzeczy od razu trafi na śmietnik, bo nie odpowiadają opisowi? Ile zepsuje się po miesiącu? Odpady z tworzyw sztucznych pływają już nawet w Rowie Mariańskim. Czy na pewno potrzebujemy ich więcej?!
Pozostają jeszcze kwestie etyczne. Po pierwsze, Aliexpress to królestwo podrabianych produktów. Teoretycznie właściciel platformy walczy z tym zjawiskiem i usuwa nieuczciwych sprzedawców. W praktyce jednak istnieją tzw. ukryte aukcje: na stronie widnieje zupełnie inny produkt, a aby otrzymać ten właściwy należy po zakupie wysłać do sprzedawcy prywatną wiadomość z hasłem. Linki do takich aukcji rozchodzą się na zamkniętych grupach na Facebooku, których administratorzy współpracują ze sprzedawcami.
Po drugie, gdy zamawiamy z Chin, zwyczajnie odbieramy szansę na zarobek rodzimym wytwórcom. Nie mamy również pewności, w jakich warunkach pracują osoby, które zajmują się produkcją naszych rzeczy.
P.S. Autorka niniejszego artykułu ma aktualnie 32 paczki w tranzycie. Głównie to rzeczy do DIY, ale przysięgam, że wszystkie, co do jednego, są mi naprawdę potrzebne. Wszystkie! Nawet ta naklejka z kotem na przełącznik od światła i silikonowy ślimak do podtrzymywania kartonika od herbaty…