Spis treści
Wielkie objawienie, czyli Hellinger i jego niezwykła metoda
Autorem metody jest belgijski psychoterapeuta Bert Hellinger, który to w latach 80. XX wieku sformułował założenia tej koncepcji, a zostały mu one… objawione. Dlatego też nigdy nie wytłumaczył ich źródła i nie chciał, by ktokolwiek go dociekał. W jego metodzie widać ewidentne inspiracje terapią Gestalt i pracami Virginii Satir.
Ustawienia Hellingera opierają się na założeniu, że każdy z nas jest częścią większego systemu i to wpływa na nasze życie i podejmowane decyzje. Podstawowym, najważniejszym systemem jest oczywiście rodzina. I to w niej kluczowe jest poczucie przynależności, równowagi i porządku. Przynależność odnosi się do tego, że każdy członek ma swoje miejsce i musi być uznawany. Równowaga to harmonia między braniem i dawaniem w relacjach. Natomiast porządek dotyczy hierarchii w rodzinie – starsi zawsze otrzymują szacunek i górują.
O co chodzi w ustawieniach rodzinnych Hellingera?
Sesja terapeutyczna według Hellingera to odpowiednie ustawienie reprezentantów grupy w przestrzeni oraz interakcje, które mają odzwierciedlić emocje, zachowania i myśli. Ma to pomóc w odkryciu i zrozumieniu zakorzenionych problemów i wzorców, które mają być bezpośrednią przyczyną trudów życiowych klienta.
Jak to wygląda w praktyce? Podczas sesji analizowane są nierozwiązane konflikty i traumy z przeszłości, które mogły wydarzyć się np. pomiędzy dziadkami czy jeszcze dalszymi przodkami. Odtwarzane sytuacje mają przywrócić spokój i harmonię w rodzinie. Pod lupę bierze się lęki czy trudności, a nawet bardzo traumatyczne wydarzenia. Przykładowo – uczestnik sesji stara się wcielić w osobę, która została rozdzielona od rodziny podczas wojny. Ma poczuć to, co ten człowiek, a nawet zainscenizować to. Wszystko po to, aby wyzwolić bardzo silne emocje w całej grupie i tym samym – zjednoczyć się i coś przepracować.
Czary-mary, sekciarstwo, a nawet manipulacja
Wokół metody Hellingera zawsze było głośno, bo choć koncepcję opracował psychoterapeuta, to daleko jej do prawdziwej nauki. Nie spełnia wymogów psychoterapii, nie została nigdy potwierdzona, nie ma też jasno określonych celów, wytycznych czy standardów wobec pacjenta.
Emocje, które pojawiają się podczas sesji, mogą bardziej zaszkodzić niż pomóc. Klient doświadcza szybkiej ulgi, ale jest ona chwilowa i bardzo złudna. To niestety prowadzi do tego, że dana osoba rezygnuje z prawdziwej psychoterapii, więc jej problem nie znika. Również zachodzące w grupie mechanizmy mogą być groźne, ponieważ wciągają jak te, występujące w sektach.
Ta pseudonauka bardzo mocno opiera się na zakorzenionych w naszej rodzinie traumach i często od razu błędnie zakłada, że działania naszych matek czy dziadków były bezpośrednią przyczyną depresji, lęków i trudności dzieci. Koncepcja Hellingera zdaje się krzyczeć – jesteś tym, czym twoja rodzina! A to dalekie od prawdy, bo nasz stan psychiczny zależy od wielu czynników. Zastanawiające jest również przekonanie samego twórcy, który zamiast naukowych faktów twierdził, że jego ustawień nie można zrozumieć czy udowodnić, lecz trzeba je… poczuć.
Ustawienia Hellingera są stale rozwijane i chętnie stosuje się je w terapiach na całym świecie. Nawet w środowiskach biznesowych podejmowane są próby wykorzystywania tych założeń do ,,uzdrawiania’’ więzi w firmach. Pytanie tylko – jak bezpieczna może być metoda, której nikt w świecie psychoterapii oficjalnie nie uznał? A chodzi przecież o leczenie i delikatną strefę psychiczną człowieka – tu nie ma miejsca na eksperymenty.