Wata na choince, dziadek z brodą i Kevin sam w domu, czyli Święta naszego dzieciństwa - Blaber

Wata na choince, dziadek z brodą i Kevin sam w domu, czyli Święta naszego dzieciństwa

przez Ulka Augustyniak

Gdyby teraz wyrzucić przez okno płonącą choinkę prosto w śnieżne zaspy, zaniepokojeni sąsiedzi wezwaliby policję. Wtedy… wtedy to się po prostu zdarzało. No i był śnieg, mnóstwo śniegu.

A było tak: pewnego wigilijnego wieczoru ktoś z gości tłumnie zaproszonych do moich dziadków postanowił zamontować na choince sztuczne ognie ‒ z braku lampek. Sztuczne ognie były rosyjskie, prosto spod stadionu X-lecia, choinka plastikowa, a do tego obowiązkowo obłożona watą i anielskim włosem (czy ktoś jeszcze pamięta, co to takiego?). Rezultat łatwo dało się przewidzieć: choinka stanęła w ogniu. Ktoś inny, bardziej przytomny, po prostu chwycił ją razem ze stojakiem i wyrzucił przez balkon, zanim zdążyły zająć się zasłony.

choinka

U nas na Wigilii nigdy nie było alkoholu, ale sądząc po tym zdarzeniu, dam sobie głowę uciąć, że jednak niektórzy wyłamywali się z obowiązujących reguł. Jasne, że nie w każdym domu płonęły choinki, a jeśli już, to przecież nie co roku, jednak zdarzało się to znacznie częściej niż dzisiaj. Zaryzykuję też tezę, że w naszym dzieciństwie święta były fajniejsze. Nie tylko dlatego, że byliśmy dziećmi, lecz także z wielu innych powodów. A może właśnie tylko dlatego?

12 dań i dom pełen ludzi

W latach 90. wciąż żyło się w dużych wspólnotach. Zjawisko atomizacji rodziny nie było nikomu znane, znali się natomiast świetnie wszyscy sąsiedzi w blokach. Ludzie, połączeni jeszcze PRL-owskim wiecznym niedostatkiem, trzymali się razem. Z jednej strony to wspaniałe. Z drugiej, kiedy przypomnę sobie babcię dzielnie gotującą 12 dań w wielkich kotłach, to chyba jednak wolę spędzać Święta po nowemu, w kameralnym gronie.

Dziadkowie mieli taki stary, solidny dębowy stół z rozkładanymi blatami i ten jeden raz w roku zajmował prawie cały pokój. Wokół siedziała bliższa i dalsza rodzina, bo wizyta u seniorów rodu była absolutnie obowiązkowa (nie było opcji, żeby wyjechać wtedy na narty czy gdziekolwiek), ale także starsi sąsiedzi, którzy nie mieli z kim spędzić Wigilii. Dodatkowe nakrycie było oczywiste, a dziadkowie autentycznie gotowi na przyjęcie nieoczekiwanego gościa.

świąteczny stół

Tuż przed Wigilią w wannie pływał karp, a cały dom pachniał świątecznymi potrawami. Choć nie tylko: nad drewnianą klepką unosiła się też intensywna woń pasty do podłóg. Takiej białej, gęstej mazi, którą panie domu na kolanach z poświęceniem wcierały w deski jakoś tydzień wcześniej. Pamiętacie?

Sposoby na św. Mikołaja

Kiedy dzieci w rodzinie były małe, zawsze któryś dziadek lub wujek niepostrzeżenie wymykał się do łazienki pod koniec kolacji, aby po chwili pojawić się w czerwonym welurowym wdzianku i twarzą szczelnie okrytą brodą ulepioną z waty. Przygotowanie stroju wymagało nie lada kreatywności i trochę krawieckiego zacięcia ‒ nie dało się to tak po prostu pójść do marketu i czegoś kupić.

Później, gdy staliśmy się jednak za bardzo kumaci, żeby nabierać się na dziadka z brodą, trzeba było przejść na inny sprytny patent, stosowany zresztą w wielu domach do dziś. Jeden z wigilijnych gości dyskretnie wystawiał reklamówkę z prezentami za drzwi, dzwonił, po czym udawał, że je otwiera. Za każdym razem wybiegaliśmy na klatkę schodową z nadzieją, że jeszcze zobaczymy Mikołaja. Przysięgłabym nawet, że słyszałam kroki na schodach.

Dziewczynki najbardziej czekały wtedy na lalki Barbie, kucyki Pony i minidomki Polly Pocket. Chłopcy szukali pod choinką figurek G.I. Joe czy Matchboxów. Furorę robiły Tamagotchi, nieśmiertelne Lego, konsole Pegasusa i Tetris. Mniej więcej do połowy lat 90. wiele spośród najbardziej pożądanych zabawek Mikołaj mógł kupić tylko w Pewexach.

prezenty

Dla dzieci były też inne świąteczne bonusy. W obowiązkowej paterze z mandarynkami i orzechami włoskimi mama zawsze umieszczała kilka orzechów owiniętych w błyszczącą aluminiową folię. Wśród nich jajka z kinderków ‒ te wewnętrzne ‒ w których kryły się ręcznie malowane Wesołe Hipopotamy (przyznajcie się, kto od razu zaśpiewał w głowie piosenkę?), figurki lwów, krokodyli albo żółwi. Że też nigdy nie zapytałam, gdzie podziała się czekolada…

Świąteczna ramówka w telewizji

Niektórzy mieli już kablówkę i wideo, ale w tygodniu poprzedzającym Wigilę program telewizyjny kupowało się w kiosku głównie po to, żeby sprawdzić, co będzie na Jedynce i Dwójce. W Święta bowiem TVP sięgała do swoich najcenniejszych zasobów i puszczała amerykańskie filmy, w tym szlagiery Disney’a takie jak „Kopciuszek”, „Śpiąca Królewna”, „Dumbo”, „Zakochany Kundel” albo „Opowieść wigilijna Myszki Miki”.

Osobiście jestem wielką fanką nieco zapomnianej obecnie, a przepięknej animacji Disneya pt. „Fantazja”. Jest to dwugodzinny zbiór krótkich, niezwykle barwnych i kunsztownie zrealizowanych kreskówek, które ilustrują nasłynniejsze utwory muzyki klasycznej. Jeśli traficie na niego gdzieś w internecie, koniecznie podzielcie się z dziećmi ‒ najlepiej oczywiście w Święta.

Skoro już jesteśmy przy filmach, 25 grudnia 1992 roku miało miejsce doniosłe wydarzenie: po poraz pierwszy w Polskiej telewizji wyemitowano film „Kevin sam w domu”. Oznacza to, że nasza nowa świecka tradycja liczy sobie już 27 lat!

Żyjemy w pięknych czasach ‒ czasach dostatku. Nie musimy czekać na ulubione filmy aż do Świąt, wymarzone prezenty dzieci są na wyciągnięcie ręki, a choinkę można udekorować na tysiąc różnych sposobów, i to nietłukącymi bombkami.

A jednak mogę się założyć, że każdy chętnie zamieniłby się ze sobą z dawnych lat, żeby choć raz jeszcze przeżyć Święta swojego dzieciństwa. Bo były to magiczne Święta i nie ważne, czy przypadały na lata 90., 2000., czy na głęboki PRL.