Każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej. Niestety często pojawia się pewien paradoks. Bo z jednej strony chcielibyśmy wychować pewnego siebie i samodzielnego człowieka, z drugiej najchętniej ochronilibyśmy go przed całym złem tego świata własną piersią. Kiedy zwykła troska może przerodzić się w nadopiekuńczość? I co ma z tym wspólnego banan w plasterkach?
To całkowicie naturalne, że nie chcemy, żeby naszym dzieciom stała się krzywda lub żeby podjęły decyzje, które mogą przynieść negatywne efekty. Zdarza się jednak, że chcąc zaoszczędzić dziecku bólu, rozczarowania, czy jakiejkolwiek krzywdy, stajemy się nadopiekuńczy. Tym samym nie pozwalamy mu na popełnianie jakichkolwiek błędów i wyciągania z nich nauki. I wcale nie mam tu na myśli sytuacji zagrażających życiu – bo troska o bezpieczeństwo dziecka jest całkowicie naturalna, a wręcz wskazana. Na czym zatem dokładnie polega różnica?
Spis treści
Czym różni się troska od nadopiekuńczości?
Z troską mamy do czynienia wtedy, gdy robimy dla innych coś, czego sami nie są w stanie zrobić. Dlatego np. asekurujemy malucha, gdy w swoje prace plastyczne włącza pierwsze wycinanki. Nie ma jeszcze na tyle doświadczenia i sprawności motorycznej, żeby mieć pewność, że jego paluszki wyjdą z tego przedsięwzięcia cało. Ale no właśnie. Asekurujemy, a nie wycinamy za niego.
Z kolei nadopiekuńczość to robienie za innych tego, co mogliby bez problemu zrobić samodzielnie. Za przykład postawię moją babcię, która – mimo moich protestów – po dziś dzień w chwilach, w których w ogóle nie jestem głodna, kroi mi banana w plasterki, wsadza w tej formie do miseczki i przynosi mi z widelczykiem. Czy jakbym faktycznie była głodna, to byłabym w stanie sama zorganizować sobie pożywienie? Jak najbardziej. Czy gdyby miał to być banan, to czy kroiłabym go sobie w plasterki i jadła widelcem? No niekoniecznie.
Bardzo często rodzice sami pochodzą z domów, w których nadmierna troska przeradzała się w nadopiekuńczość i nie znają innych wzorców wychowania. Lub wręcz przeciwnie – przez pół dnia biegali samopas z kluczem na szyi, a ich opiekunowie nie mieli za bardzo czasu, żeby zainteresować się faktem, że ich pociecha je obiad po kątach u kolegów. Obecnie chcą przełamać ten schemat i być obecnym w każdej chwili życia dziecka. Niestety bywa, że chcą za bardzo. Może się również zdarzyć, że w młodości spotkała ich ogromna krzywda. Dlatego dziś chcą za wszelką cenę uchronić dziecko przed podobną sytuacją i maksymalnie ograniczają jego swobodę i możliwość bycia samodzielnym. Tak na wszelki wypadek. Do tych przykładów idealnie pasuje określenie helikopterowi rodzice – więcej na ten temat przeczytacie tutaj.
Nasza twórczyni Karolina Tuchalska-Siermińska jest psycholożką i w swoim poście stworzyła szczegółową listę zachowań, które mogą świadczyć o tym, że jako rodzic, staliśmy się nadopiekuńczy.
Lepszy pusty brzuch, niż banan w plasterkach?
Mówi się, że czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Dużą rolę w tym procesie odgrywają naturalne konsekwencje. O ile nie mówimy o sytuacjach zagrażających życiu, to dziecko wręcz powinno samo doświadczać swoich małych porażek i ich skutków, bo tylko wtedy wyciągnie z nich wnioski. To o wiele lepsza nauka i przygotowanie do samodzielnego życia, niż próba ciągłej ochrony i wyręczania malucha we wszystkim.
I tu znów posłużę się własnym rodzinnym przykładem. Zaznaczę, że świadkiem moich małych tragedii/nauki życia był mój tato – gdyby to była moja mama, to zapewne do dziś bym nie wiedziała.
Nie wiedziałabym, że podczas zimowego spaceru po parku, mimo ostrzeżeń rodziciela, sprawdzanie grubości lodu na brzegu sadzawki stając na tafli, skończy się wpadnięciem do wody po pas. Nie wiedziałabym też, że dotykanie palcem wieczka zapalonej świeczki na oddalonym godzinę tramwajem od domu cmentarzu na Wszystkich Świętych poskutkuje niezapomnianym przeżyciem. Wyobraźcie sobie przepełniony tramwaj ludzi, którzy w ten jeden dzień w roku jadą dokładnie tam, gdzie my, a następnie wracają dokładnie tam, gdzie my. A potem wyobraźcie sobie wyjącą czterolatkę w tym tłumie, która łykając łzy, dmucha sobie na palec i jest bliska omdlenia, bo brakuje jej już powietrza.
Dlaczego bym nie wiedziała? Bo mama nie puściłaby mojej ręki nawet na chwilę. Na szczęście zostawiła mi swobodę w wielu innych sytuacjach i dzięki temu wyrosłam na jednostkę samodzielną. Nie martwię się też, że gdy w jej życiu pojawią się wnuki, to przed ich nosem stanie banan w plasterkach. I jestem jej za to bardzo wdzięczna.
Więcej na temat naturalnych konsekwencji i ich istotności w procesie wychowawczym opisuje nasza twórczyni Anna Janda z parentingowego bloga tygrysiaki.pl.
Nie ma nic lepszego, niż nauka na własnych błędach. Ochrona przed nimi i pozbawianie dziecka samodzielności, to nie troska o jego dobro, a nadopiekuńczość. To nie sprawi, że w przyszłości będzie mu się lepiej żyło. Nie bądź tym rodzicem, który kroi dziecku banana w plasterki.