Może zaadoptowalibyśmy psa? – padło w moim domu pytanie. I rozpoczęło się przeglądanie ogłoszeń, odwiedziny w schronisku. Decyzją siostry zamieszkał z nami mały, zdrowy szczeniaczek. Jest kochany, ale nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy. W schroniskach czekają setki psich seniorów, na adopcję których czasu jest coraz mniej.
Jeżeli chodzi o próg 10-letni, psów w tym wieku i starszych jest 70 na 194, które są pod opieką naszego wolontariatu. Gdyby rozszerzyć pojęcie psa seniora o dwa lata, byłaby ich już aż połowa wszystkich. – mówi mi Pan Maciej Żalikowski, wolontariusz schroniska w Białymstoku. Usłyszałem liczby i… tylko potwierdziła się moja teoria. Ludziom nie śpieszy się do adopcji psich seniorów.
Tutaj działa taki stereotyp, że jak się chce wziąć psa, to trzeba koniecznie adoptować młodego psa, bo można go jeszcze wszystkiego nauczyć, można wychować. Ludzie nie biorą pod uwagę tego, że nie każdego psa da się „nauczyć”. Jeżeli chodzi o starszego psa, pod warunkiem, że mieszkał kiedyś w domu, wielu rzeczy nie trzeba go już uczyć. Pracy przy takim psie jest dużo mniej – dodaje Pan Maciej. Niektórzy powiedzą, że to mniej satysfakcji. Ale czy do końca chodzi o to, żeby tego psa nauczyć sztuczek, czy żeby mieć przyjaciela?
Na to pytanie odpowiedzieć sobie musi każdy sam. Co więcej, trzeba pamiętać, że obie korzyści nie muszą się wykluczać. Pies senior potrafi dostarczyć ogromnej satysfakcji. To zwierzęta, które przeszły wiele i cenią sobie życie. Czego oczekuje taki senior? Miłości. W zamian oferuje dokładnie to samo.
Z psem seniorem nie przebiegniesz maratonu. Pies senior może rzadziej zachwyci Twoich znajomych. Psa seniora nie zabierzesz na wycieczkę rowerową. Ale to wciąż ma swój urok. Skąd wiem?
Sam starszego psa nigdy nie miałem. Mój pierwszy odszedł dość wcześnie, nie kwalifikował się do rangi seniora. Obecny – ledwo odrasta od ziemi. Dotarłem więc do kobiety, która jest o to doświadczenie bogatsza ode mnie. Przed Wami Iwona i historia jej Gandzi.
Nie miałam w planach adopcji psa. Miałam w domu kota i pracowałam od rana do wieczora. W niedziele jeździłam do schroniska wyprowadzać psy na spacer. Tak poznałam Gandzię. Chadzałyśmy ok. 4 miesiące na te spacerki i coraz smutniej było mi ją oddawać z powrotem. Widziałam, jak odwiedzający schronisko się nią zachwycają i pytają o adopcję, ale gdy słyszeli wiek – rezygnowali. Zabrałam ją do domu na święta wielkanocne i odprowadzałam ze łzami w oczach, a półtora miesiąca później zamieszkała u mnie na zawsze.
Gandzia w dniu adopcji miała 12 lat. Do schroniska oddali ją właściciele. Adoptowałam ją prawie dwa lata temu – teraz ma 14. Poprzedni właściciele idealnie dobrali jej imię. Gandzia to super wesoły pies, cieszy się do wszystkich i ze wszystkiego. I to całą sobą. Dwa lata temu nie wyglądała zupełnie na swój wiek, a w weekendy potrafiła być zabierana ze spaceru na spacer. Teraz, mimo że mordka trochę posiwiała, też nikt nie daje jej 14 lat.
Aklimatyzacja przebiegła bezproblemowo. Gandzia od razu pokochała moje łóżko i poduszkę, dogadała się z kotem, uwielbia resztę rodziny, ale to ja jestem jej „naj”. Jest we mnie wprost wpatrzona. Ona kocha mnie, a ja kocham ją i nigdy nie odniosłam wrażenia, że za czymś tęskni.
Mniejsze psy potrafią dożyć i do 18 lat, z większymi – wiadomo, trochę krócej. Ludzie boją się adopcji starszych psów, a nie powinni. Pewnie, że w dniu adopcji zastanawiałam się, ile czasu będzie nam dane spędzić razem. Ale jestem dorosła i myślałam, że nawet jeśli będzie to pół roku, to ten czas Gandzia spędzi w domu, kochana i rozpieszczana, a mój ból złagodzi myśl, że odeszła w domku, a nie w schronisku.
Nie mogłabym trafić lepiej i wiem, że gdy kiedyś będę chciała mięć innego psa, to też będzie to senior.
Spis treści
Historia jest piękna. Czemu boimy się więc adopcji starszych zwierząt?
Osobiście przeraża mnie trochę wizja krótkiej relacji z takim seniorem. Bardzo przywiązuję się do mojego otoczenia i wszelkie zmiany długo odreagowuję. Maciej Żalikowski zapewnił mnie w rozmowie, że według statystyk równie łatwo stracić szczeniaka. O tym, że nie mam racji, powiedział mi też przedstawiciel fundacji Viva. Opowiedział mi o psie, który został adoptowany w wieku 18 lat. Znalazł świetny dom w Łodzi, gdzie jeszcze kilka lat żył! W świetle takich argumentów mój strach jest mało uzasadniony.
Wielu boi się pewnie, że starszy pies wymaga specjalistycznego podejścia. To błąd. Iwona, która opowiedziała mi historię Gandzi, wspominała o częstszych niż raz w roku wizytach u weterynarza, jakie wiążą się z posiadaniem psa seniora. Jej sunia ma problemy z wątrobą – codziennie musi zażyć tabletkę, a co dwa miesiące jest jej pobierana krew. Przeszła już też operację usuwania guza listwy mlecznej. Ale jej właścicielka wielokrotnie zaznaczała, że to nie problem. Amor vincit omnia!
Znajduje to potwierdzenie w historii mojej drugiej rozmówczyni, która również adoptowała seniorkę – Lukę. Opowiada Jola:
Lusia była naszym pierwszym psem. Wiedzieliśmy, że to musi być starszy pies, bo takie psy są rzadziej wybierane do adopcji. Co do cech, to najczęściej nie mają tej dzikiej energii maluchów, do których ja chyba nie miałabym cierpliwości. Umówiliśmy się na wizytę w schronisku. Pojechaliśmy uzbrojeni w gotowanego kurczaka. Dziewczyny w schronisku wysłuchały nas i zaczęły pokazywać różne psy. Oczywiście głównie starsze.
Chodziliśmy z nimi na spacery po pastwiskach przy schronisku. W miarę spokojnie i grzecznie tuptały przy całkiem dla nich obcych ludziach. Najmocniej za serce chwyciła nas Lusia. W schronisku nazywała się Luka. Spasione toto, kudłate, z maślanym spojrzeniem. Lusia miała poważną nadwagę, bo w schronisku mało się ruszała, a stresy zajadała. Postanowiliśmy, że skoro mamy warunki i wolne zawody, to możemy się takim psem zaopiekować. No bo kto, jak nie my? Kiedy na następnym spacerze Luśka znowu poszła z nami na spacer i zaczęła się wtulać w mojego męża, powiedziałam: bierzemy kanapę! Bo jak Lusia maszerowała, to jakby mini kanapie dać nogi.
Bzdurą jest, że starsze psy się nie uczą, bo są już ukształtowane przez doświadczenia (niekoniecznie dobre). Nie mieliśmy pojęcia o historii Lusi. Ale zaczęliśmy ją uczyć komend. Ta starsza pani nauczyła się komend „siad”, „leżeć”, „łapa” i „zdechł pies”, które dyplomatycznie zmieniłam na „boczek”, żeby nie było tak upiornie.
Lusia była niezwykle opanowana, na początku trochę wycofana. Kiedy po tygodniu zaczęła się tarzać po posłaniu, wiedzieliśmy, że jest trochę lepiej. Nie mieliśmy wielkich oczekiwań, zależało nam na jej samopoczuciu.
Skupiała na sobie uwagę, ale nienachalnie. W czasie kryzysu czysto ludzkiego to Lusia nas jednoczyła. Przede wszystkim Luśka bardzo przeżywała, jak któreś z nas podnosiło głos. Więc trzeba było się zamknąć. Uczyła się jeździć autem, chodziła z nami na imprezy. Siadała cała w tych swoich lokach na kanapie (jeżeli gospodarze pozwalali) i była po prostu Lusinkiem, kochanym przez naszych znajomych.
Luśka ogarnęła dwa koty, tzn. ona ich kulturalnie nie zauważała i śmiesznie patrzyła w bok. Luśka uczyła się chodzenia po schodach. Od początku był problem ze spacerami, bo pies chudł bardzo powoli. Zmieniło się wszystko, więc Luśkę sporo kosztowało, żeby się jakoś do tego przyzwyczaić. Potrafiła klapnąć swoim tłuściutkim dupskiem na chodniku z miną „sami sobie idźcie, poczekam”. A my wyglądaliśmy, jakbyśmy komuś ukradli psa, bo przecież normalnie to pies drepcze za swoimi ludźmi.
Z pakietem chorób liczyliśmy się od początku. Chodziło o to, żeby… Lusia chodziła. Bo ta nadwaga mogła jej to uniemożliwić. Ile pożyje z nami, tyle pożyje. Ważne, żeby pies tak przeżywający schronisko nie siedział już w boksie. A Lusia sporo widziała… Była w schronisku jeszcze w czasach, gdy nie prowadziła go fundacja [Schronisko w Korabiewicach miało w swojej historii gorsze chwile, później przejęła je Viva – przyp. red.]. Psy nie były sterylizowane, sporo chodziło luzem, zdarzało się, że silniejsze zagryzały słabsze.
Po tygodniu u nas, u Lusi pojawiły się napady padaczkowe. Lusia odwiedziła ortopedę, miała badaną krew itd. Okazało się, że ma spore zmiany zwyrodnieniowe w kręgosłupie. Ataki były nietypowe, bo Lusia nie traciła wówczas świadomość. Po prostu zaczynała się mocno trząść i kłaść. Długo próbowaliśmy odkryć, o co chodzi, żeby jej skutecznie pomóc. Nie było łatwo. Ale ani przez chwilę nie przyszło nam do głowy, że moglibyśmy się pozbyć problemu, albo żebyśmy żałowali naszej decyzji. To nie jest nic niezwykłego, że starsza osoba czy starszy pies może niedomagać. Gdy chorujemy, leczymy się. Tak samo postępujmy z psiakami.
Postanowiliśmy wziąć wszystko na spokojnie. Dobry neurolog, dieta. Ataki stały się rzadsze. Ale w tym wszystkim była Lusia – słodziak, starsza „ondulowana” pani, która przychodziła i trącała łapą, żeby ją drapać. Miłośniczka gotowanych jajek i śmietany. Mogłaby kubłami to zajadać. Dieta trochę nie pozwalała, więc każdy lepszy posiłek dziewczyna celebrowała. Ze względu na wspomniany kręgosłup nie powinna była wskakiwać na kanapę. Ale wskakiwała, cholera mała. A my staliśmy i się zachwycaliśmy, że tak słodko chrapie. O! Chrapać Luśka potrafiła.
Niestety, gdy problemy z kręgosłupem nasiliły się do tego stopnia, że pies musiał brać sterydy, a ze schodów trzeba było ją znosić, zaczęliśmy drążyć sprawę. Po rezonansie, który był poważnym, ale koniecznym wydatkiem (po prostu zrezygnowaliśmy z wakacji – dla Luśki było warto!), okazało się, że Lusia ma oponiaka i to w najgorszym możliwym miejscu, bo blisko krtani. Była operowana we Wrocławiu. Razem z Lusią, tego samego dnia był operowany inny psi senior, z guzem w takim samym miejscu. Na rezonans kontrolny przyszedł na własnych nogach. Nasza Lusia w ikejowskim pudełku na pościel… W późniejszym etapie trzeba było podjąć strasznie trudną decyzję, czy czekać na skutki operacji – ze rdzenia musiała zejść opuchlizna. Trwało to 4 tygodnie. Niestety Lusia odzyskała władzę tylko w połowie ciała. Po tych 4 tygodniach podjęliśmy decyzję o pożegnaniu. Lusia odeszła w naszych ramionach.
To jest dość trudna historia. Ale ja naprawdę nie żałuję tych dwóch lat. Ani sekundy. Trudno opisać, co się widzi w psich oczach, starych oczach, które mają już w charakterystyczny sposób zmętniałe źrenice, gdy pies uczy się kolejnych rzeczy, gdy walczy ze swoimi ograniczeniami. Tyle, że inaczej niż u ludzi – on się cieszy każdą chwilą, nie dzieli włosa na czworo.
Te dwa lata niesamowicie nas z Luśką zbliżyły. Dzielnie trwała i do końca kochała śmietanę. Nas pewnie też, ale śmietana to był jej numer jeden.
Schroniska nie zostawiają dobrych ludzi samych. Nadeszła pora na psiego seniora
Mamy styczeń. Miesiąc Babć i Dziadków. Właśnie to zainspirowało wolontariat i schronisko w Białymstoku do organizacji akcji o wdzięcznym tytule „Pora na Psiego Seniora”. Przez cały miesiąc, w każdy weekend odbywało się wielkie spacerowanie. Psy powyżej 10 roku życia były odwiedzane i wyprowadzane. Wskutek akcji kilku gości zdecydowało się nawet na adopcję, lecz, jak podkreślał Pan Maciej, nie wszystkie psy adoptowane w styczniu zostały zabrane do domów tylko dzięki akcji. To nie były decyzje spontaniczne, lecz przemyślane i poprzedzone przygotowaniami. O wszystkich ewentualnych dysfunkcjach psa potencjalni właściciele są wtedy informowani i instruowani, jak dobrze się psem zaopiekować.
Akcja powoli się kończy, ale ważny będzie jej finał. Zostanie wtedy (28 stycznia) zorganizowane spotkanie z udziałem weterynarza, rehabilitantki, trenera i wolontariuszy. Wykłady będą miały charakter otwarty, odbędą się w Białymstoku na ulicy św. Rocha. Wyjaśnią one techniczne kwestie i uświadomią o wszystkim, co warto wiedzieć przy adopcji starszego psa.
Naprzeciw ludziom chętnym do adopcji psa seniora, wychodzi też fundacja Viva, która zarządza schroniskiem w Korabiewicach. Po adopcji starają się utrzymywać kontakt z adoptującymi. A jak do niej zachęcają? Prowadzą w tym celu – za pośrednictwem facebookowego profilu Opowieści starszych psów – kampanię. Profil prowadzony jest, jak się dowiedziałem, przez wolontariuszy i pracowników fundacji, jednakże tamtejsze teksty brzmią niczym spod pióra najlepszych copywriterów. A czasami spod psich łapek!
Dzięki angażowaniu influencerów, muzyków i aktorów z całej Polski, Viva przedstawia psich seniorów oczekujących na adopcję na krótkich filmikach. Odnosi to spory sukces, np. dzięki zaangażowaniu Tomasza Organka, nowy dom znalazł Żuk. Ten psiak o aparycji wilka nie widzi na jedno oko, ma poszarpane ucho i trochę problemów ze stawami… Dla jego nowych opiekunów, to żaden problem. Zobaczycie go poniżej:
Jest zima. Coraz bardziej zimna. Może właśnie przyszła pora na seniora?