Od zwycięstwa do zwycięstwa kroczy siatkarska reprezentacja Polski prowadzona przez belgijskiego szkoleniowca Vitala Heynena. Biało-czerwoni dzięki zwycięstwom w siedmiu dotychczasowych meczach są już w półfinale Mistrzostw Europy. Choć zazwyczaj jestem przeciwny pompowaniu balona do granic możliwości, tym razem bez cienia wątpliwości stwierdzam: Złoto musi być nasze! Bo przecież przy takiej formie Polaków każdy inny wynik będzie sporym niedosytem.
Nie jest żadną tajemnicą, że na długo przed rozpoczęciem Mistrzostw Europy Polacy byli wymieniani w gronie faworytów do wygrania całej imprezy. Nasza drużyna przyjechała przecież na turniej jako Mistrzowie Świata z 2018 roku i pewny uczestnik przyszłorocznych Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Szans na końcowy tryumf ani trochę nie zmniejsza absencja gwiazdy zespołu Bartosza Kurka, który wciąż odczuwa dolegliwości związane z operacją kręgosłupa.
Jak można było się spodziewać, awans z fazy grupowej okazał się tylko formalnością, ponieważ rywale nie zawiesili naszym siatkarzom poprzeczki zbyt wysoko. Polacy po kolei rozprawili się z Estonią, Holandią, Czechami, Czarnogórą i Ukrainą. W fazie pucharowej zaś bez trudu pokonaliśmy Hiszpanię i Niemcy. Niech o sile naszej drużyny świadczy także fakt, że do tej pory w całym turnieju biało-czerwoni stracili tylko jednego seta! To musi budzić respekt.
Spis treści
Czarna perła
Podczas pierwszych spotkań oczy kibiców zwrócone były głównie w kierunku Wilfredo Leona, który po kilkuletnich oczekiwaniach na przyznanie polskiego obywatelstwa i karencją związaną z tą decyzją , wreszcie może występować z orzełkiem na piersi. Były reprezentant Kuby, przez wielu uważany za najlepszego siatkarza na świecie, szybko wkomponował się w nowy zespół, a swoją grą udowodnia, że pochlebne opinie ani trochę nie są wygłaszane na wyrost.
Oceniając grę Polaków, nie można jednak skupiać się wyłącznie na Leonie. W całym turnieju bardzo dobrze spisuje się też Michał Kubiak, Mateusz Bieniek czy Artur Szalpuk. Szkoda jednak czasu, aby zarzucać się zbędnymi statystykami. Na olbrzymie pochwały zasługuje cały zespół i sztab szkoleniowy. Wyraźnie widać, że tych ludzi łączy coś więcej niż wspólne przebywanie na boisku. To niesamowity kolektyw, który pewnie kroczy do końcowego tryumfu.
Kolejna okazja do udowodnienia wielkości naszej drużyny już dzisiaj: o 20.30 rozpocznie się półfinałowe spotkanie ze Słowenią, która w ćwierćfinale sprawiła olbrzymią niespodziankę i sensacyjnie pokonała wyżej notowaną Rosję 3:1.
Chwile grozy
Czy mamy się czego obawiać? Mecze z gospodarzami nigdy nie należą do łatwych. Nasi zawodnicy muszą czuć do Słoweńców należyty respekt, ale na pewno nie ma mowy o strachu. Zresztą nawet w przypadku kłopotów i tak mamy pewność, że zła karta zaraz się odwróci. Podobnie jak we wtorek rano, gdy siatkarze dowiedzieli się, że samolot linii lotniczych Adria Airways, którym mieli wyruszyć na mecz do Lublany, nie poleci. Wszytko przez strajk pracowniczy.
Na całe szczęście pomocną dłoń do naszej kadry wyciągnął premier Mateusz Morawiecki, który wysłał po biało-czerwonych rządowy samolot. Gest ten, niezależnie od sympatii politycznych, musi się podobać i zasługuje na pochwałę. Siatkarze od lat są przecież sportową wizytówką naszego kraju i godnie reprezentują naszą ojczyznę w wielu ważnych turniejach.
Fanaberia bogatych snobów czy dobrze wydane pieniądze? Usługi trenera personalnego
Ja w całej tej historii dopatruję się też pewnej symboliki. Chwile grozy na lotnisku w Amsterdamie i szczęśliwy finał tego zamieszania to wyraźny dowód na to, że tej drużyny nie jest już w stanie zatrzymać nic i nikt…