Komunistyczna Partia Filipin (PCP) podjęła decyzję nazajutrz po wypuszczeniu Benito Tiamzona – człowieka numer jeden partii i jej ramienia zbrojnego Nowej Armii Ludowej – oraz jego żony Wilmy po dwóch latach od aresztowania. Zgodę na wypuszczenie Tiamzonów wydał sam prezydent Filipin Rodrigo Duterte.
Od poniedziałku liderzy PCP mają uczestniczyć w stolicy Norwegii Oslo w rozmowach, w wyniku których być może uda się doprowadzić do końca jeden z najdłużej trwających konfliktów na kontynencie azjatyckim – zwraca uwagę agencja AFP.
„Mamy nadzieję, że rząd pójdzie naszym śladem i ogłosi zawieszenie broni w celu pokazania swej niezłomnej determinacji, by poczynić postępy w negocjacjach pokojowych” – wyjaśniła PCP w komunikacie.
Partyzanci zadeklarowali jednocześnie, że mogą rozważyć przedłużenie rozejmu, jeśli rząd uwolni „wszystkich więźniów politycznych”.
Jeszcze przed majowymi wyborami prezydenckimi populistyczny kandydat Duterte obiecywał rozprawienia się z plagami nękającymi filipińskie społeczeństwo – przestępczością, korupcją i biedą. Zapowiadał również, że komunistyczni rebelianci mogą odegrać pewną rolę w jego rządzie, co wywołało zaniepokojenie członków sił zbrojnych. Po objęciu urzędu prezydenta 30 czerwca Duterte ogłosił jednostronny rozejm z partyzantami, który trwał zaledwie pięć dni. Przedstawił jednocześnie propozycję rozmów w Norwegii, która byłaby pośrednikiem w rokowaniach.
Próby negocjacji między stronami konfliktu były już w przeszłości podejmowane, ale z różnych względów je przerywano. Impas trwa w zasadzie od 2004 r. Rebelianci, którzy walczą o utworzenia państwa marksistowskiego, wycofali się z negocjacji zarzucając rządowi, że zgodził się na wpisanie partii komunistycznej i jej zbrojnego skrzydła na amerykańską i europejską listę organizacji terrorystycznych. Z kolei wznowione negocjacje w 2010 r. zawieszono po trzech latach, gdy komuniści zażądali uwolnienia z więzień wszystkich członków partii, na co władze się nie zgodziły.
Zapoczątkowana w 1969 roku komunistyczna rebelia na Filipinach od lat stale słabnie; co roku dochodzi tam do sporadycznych ataków partyzanckiej Nowej Armii Ludowej na firmy górnicze czy plantacje bananów. Według władz coraz większa zależność rebeliantów od wpływów z wymuszeń od firm, czy nawet biednych wieśniaków, jest dowodem na spadek poparcia wśród miejscowej ludności. Obecnie Nowa Armia Ludowa liczy zaledwie ok. 4 tysiące członków, podczas gdy w latach 80. było ich 26 tysięcy.
Według oficjalnych danych rebelia pochłonęła co najmniej 30 tysięcy ludzi. (PAP)
cyk/