Sztuczne tworzywa stały się ogólnoświatowym problemem. Plastik w Pacyfiku, w układach pokarmowych zwierząt i ostatecznie – także w naszym. Trudno dyskutować z tym, że jest to spory problem. Warto się jednak zastanowić, czy dążymy do rozwiązania go we właściwy sposób.
Spis treści
Skąd ten plastik w oceanach?
W internecie jakiś czas temu pojawiały się zdjęcia turystów z pustymi opakowaniami po produktach znanych marek wraz z tekstem: „Znana marko, to chyba Twoje!”. Kolejną słynną akcją była walka Coca Coli z plastikiem: w tym celu korporacja wysłała influencerom… plastikową butelkę. Z prośbą, by wyrzucili ją do właściwego pojemnika na śmieci.
I już pomijając kwestię, że akcja Coca-Coli zakrawa na absurd, bo to trochę tak, jakby walczyć z przemocą, rozsyłając kije bejsbolowe, to jednak miała jeden słuszny aspekt: skłaniała konsumentów do właściwego zachowania. A myślę, że to właśnie w naszej postawie tkwi największy problem.
Walczymy z przyczyną, ignorujemy objawy
Marki jakoś muszą opakowywać swoje produkty. Stanęło na plastiku, bo jest tani i wygodny. W efekcie wytwarzają go za dużo. I owszem, naprawdę dobrze by było, gdyby ograniczyły jego produkcję. Ale jeszcze lepiej, gdybyśmy my, konsumenci, wyrzucali zużyte plastikowe opakowania do pojemników na śmieci, a nie gdzie popadnie.
Właśnie te lądujące byle gdzie folie, rurki, patyczki higieniczne, słomki po napojach i butelki trafiają do mórz i oceanów. A to już nie jest wina korporacji, tylko nasza. Idąc dalej, skoro winimy producentów napojów za niszczenie oceanów, powinniśmy również obwiniać producentów młotków o uszkodzenia ciała nimi spowodowane. Rzecz tkwi jednak w tym, że młotka trzeba umieć używać. Z plastikiem jest tak samo.
Śmieci, wszędzie śmieci
To, że firmy sprzedają produkty w plastikowych opakowaniach, wydaje mi się mniejszym problemem niż to, że ludzie wyrzucają ten plastik, gdzie popadnie. Wystarczy rozejrzeć się po pierwszym lepszym lesie, trawniku lub parku: śmieci są wszędzie. W niedawno odnowionym Parku Lisiniec w Częstochowie ekipa sprzątająca regularnie porządkuje plażę i alejki. Niestety, to daje tylko chwilowy efekt. Niedługo potem pojawiają się kolejne śmieci. Po koncertach jest ich jeszcze więcej. Plastik, papierki, pety, foliowe torebki – tego w przyrodzie zostawiamy stanowczo zbyt dużo.
Jest jednak jeszcze inny problem: przepełnione kosze. Miasta (a już na pewno moje) w ogóle nie dbają o to, by je opróżniać na czas. A taki wypełniony po brzegi kosz na śmieci absolutnie nie zachęca do tego, by się do niego w ogóle zbliżać. Ja w takim wypadku biorę to, co mam do wyrzucenia, ze sobą. Inni – wyrzucają obok… Trochę to takie „na złość mamie odmrożę sobie uszy”, no ale chyba nie każdy jest świadomy, że to, co wyrzuci w las, za jakiś czas będzie go otaczać.
PRZECZYTAJ TEŻ: Plastik nie jest taki zły, czyli jak popełnić reklamowe seppuku
Nigdy też nie widziałam, by ktoś otrzymał ten mityczny mandat za zaśmiecanie. Zgodnie z kodeksem wykroczeń, za zaśmiecanie drogi publicznej można zapłacić od 50 do 200 zł, natomiast za śmiecenie w miejscu publicznym – od 50 do 500 zł. Myślę jednak, że zbyt rzadko się je nakłada, a poza tym te kary są wciąż żenująco niskie w porównaniu do szkodliwości powyższych czynów. Wystarczy się rozejrzeć po naszych ulicach, skwerach, parkach i lasach…
Co możemy z tym zrobić?
Nie walczmy tylko i wyłącznie z producentami sztucznych tworzyw czy markami. Owszem, możemy uniknąć problemu, ograniczając produkcję i użycie plastiku, ale przede wszystkim wdrażając zdrowe nawyki. Tu nie chodzi o to, żebyśmy sprzątali po innych (tzw. plogging) czy całkowicie rezygnowali z plastiku, nawet jeśli nam to nie na rękę.
Wystarczy, żebyśmy po prostu nie wyrzucali śmieci, gdzie popadnie. I zwracali uwagę (tak, głośno!), tym, którzy przy nas to robią.