Jeszcze kilkanaście lat temu zainteresowanie sportami walki – nie licząc boksu – nie było w naszym kraju zbyt wysokie. Wraz z rozwojem federacji KSW, Polacy rozkochali się w mieszanych sztukach walki, a dyscyplina ta stała się potężną gałęzią sportowego biznesu. Dynamiczny rozwój MMA w Polsce pociągnął ze sobą także rozwój freak fightów, budzących mieszane uczucia nawet wśród osób mocno interesujących się sportami walki. Niestety tego samego nie można powiedzieć o najmłodszych widzach.
Spis treści
Tak to się zaczęło…
Na początek kilka słów wyjaśnienia dla osób, które niespecjalnie siedzą w tematyce sportów walki. Podając za notką encyklopedyczną, freak fight jest walką dwóch zawodników o różnych umiejętnościach, doświadczeniu czy wadze, których nazwiska wzbudzają powszechne zainteresowanie opinii publicznej.
Tego typu forma rozrywki znana jest za granicą od wielu lat, jednak w Polsce wszystko zaczęło się pod koniec 2009 roku. Włodarze federacji KSW – chcąc zainteresować swoimi galami jeszcze większą rzeszę widzów – zorganizowali starcie pomiędzy popularnym strongmanem Mariuszem Pudzianowskim i bokserem Marcinem Najmanem, znanym z programu reality show Big Brother.
Uczeń przerósł mistrza?
Walka ta spotkała się z olbrzymim zainteresowaniem ze strony widzów, co zaś wywołało potężną lawinę. Na kolejnych galach – oprócz zawodowych zawodników MMA – zaczęły pojawiać się następne głośne nazwiska, mające przyciągnąć na hale, stadiony i prze ekrany telewizorów gigantyczną widownię. Na KSW wystąpili między innymi bokser Przemysław Saleta, raper Popek, youtuber Robert Burneika znany jako Hardcorowy Koksu czy aktor Tomasz Oświeciński.
Skoro tego typu starcia wzbudzają jeszcze większe zainteresowanie widzów niż walki zawodowe, dlaczego by nie organizować gal opartych wyłącznie na głośnych nazwiskach z celebryckiego świata? Na taki pomysł wpadli inni miłośnicy MMA i wielkich pieniędzy, na dobre rozkręcając freak fightowy biznes w Polsce.
Branża zaczęła rozwijać się w szaleńczym tempie, przynosząc gigantyczne, wielomilionowe zyski (głównie za sprawą sprzedanych biletów, wyświetleń i płatnych transmisji). Przez ostatnie pięć lat na polskim rynku powstało aż 14 federacji Freak Fight, które szczegółowo omówił dla Was Zerk.
Tu liczy się konflikt
I o ile gale freak fight różnią się pomiędzy sobą kartą walk czy oprawą, łączy je jedno – napędzane są przez naturalny lub sztucznie wykreowany konflikt pomiędzy zawodnikami. Absurdalne – często wręcz patologiczne zachowania – możemy oglądać na długo przed wejściem zawodników do oktagonu. Wszystko ku uciesze sponsorów, mediów i widzów…
Dowodem na to niech będzie materiał przygotowany przez kanał Kashanka, który to przeanalizował 54 konferencje przed galami, trwające łącznie aż 7677 minut. Tytułowe pytanie „Ile jest patologii w patologii?” nie zostało zadane przypadkowo.
Wyobraźcie sobie, że w tym czasie padło aż 14 829 przekleństw i wulgaryzmów z ust uczestników. Daje to 1,93 przekleństwa na każdą minutę! Ponadto podczas konferencji dochodziło też do przekazywania sobie absurdalnych prezentów przez zawodników np. rajstop, podpasek czy butelki w kształcie penisa, a mordobicie także rzecz jasna jest tu na porządku dziennym.
Autor materiału twierdzi, że widz powinien móc oglądać to co chce i choć sam uważa, że freak fighty to patologiczne zjawisko to przyznaje, że normy odnośnie patologii w zasadzie zmieniają się z dnia na dzień.
Legitymizacja gangusów
Zdecydowanie bardziej krytyczne zdanie na temat freak fightów możemy znaleźć na kanale Nie wiem, ale się dowiem, gdzie przeanalizowano, jak rzekomo poprawna politycznie platforma YouTube toleruje przemoc oraz jak postępuje normalizowanie świata przestępczego wśród widzów. Przykładów ze świata freak fightów znajdziecie tu na pęczki…
Niestety coś, co kiedyś mogło wydawać się nam nie do pomyślenia, dziś staje się społecznie przyjętą normą, odciskając swe piętno na młodych widzach, wpatrzonych w swoich internetowych „bohaterów”.
Osoby ze świata przestępczego, mające na koncie napady, rozboje, samosądy i inne występki, przenoszą swoje „zasady” do internetu. Chętnie rozdają przy tym autografy i pozują do zdjęć z zapatrzonymi w nich nastoletnimi fanami, często na oczach przyglądających się temu nieświadomych rodziców.
Freak fight freak fightowi nierówny
Oczywiście sam nieraz byłem ciekawy, jak w klatce poradzą sobie osoby nie związane na co dzień z MMA. Czym innym jednak są pojedynki z udziałem sportowców: Artura Szpilki czy Damiana Janikowskiego, a czym innym „walki” Mai Staśko lub Jasia Kapeli, którym to bicie się po mordzie, nierówność płacowa i grube tysiące złotych z rąk kapitalistów nie przeszkadzały tylko wtedy, gdy sami mogli na tym skorzystać.
Jestem przekonany, że prędzej czy później biznes freak fightowy w Polsce i tak się skończy lub przynajmniej mocno podupadnie, dlatego zupełnie nie dziwi mnie, że organizatorzy tych gal tak intensywnie korzystają ze swoich pięciu minut. Mocno obawiam się przy tym, że w przyszłości walki celebrytów zostaną zastąpione przez jeszcze głupszą rozrywkę dla mas.
Może tak bardzo głupią, że jeszcze zatęsknimy za freak fightami?