Cyrk zaczyna się na przystanku autobusowym. Do komunikacji miejskiej wsiada ten, kto się zmieści. W szkołach też brakuje miejsca. Absurd goni absurd i nikt nie wie, czym jeszcze zaskoczy nas ministerstwo. Nie znam ucznia, rodzica ani nauczyciela, który byłby zadowolony z reformy edukacji.
Według pierwotnych zapewnień Ministerstwa Edukacji zmiany wynikłe z reformy szkolnictwa w Polsce miały przemknąć niezauważone. Strat miało nie być – a są. Mówiąc krótko, każdy miał być zadowolony. Zbadałem, czy faktycznie tak jest. Co mówią uczniowie, nauczyciele i rodzice?
Spis treści
Z dziennika pierwszoklasisty
Chaos. To pierwsze słowo, które wypowiadają pytani przeze mnie pierwszoklasiści. Początek roku szkolnego zawsze bywa nerwowy i kłopotliwy, ale tym razem czuć to bardziej. Wierzcie lub nie, są szkoły, które przyjęły w swoje progi dwa razy więcej uczniów niż miałoby to miejsce zwyczajnie. Ścisk odczuwalny jest nie tylko w klasach, w których musi zmieścić się nawet ponad 30 osób.
Tłoczno jest również na korytarzach. Wąskie ciągi komunikacyjne przypominają podczas przerw polskie autostrady u progu bramek poboru opłat. Na schodach tworzą się zatory. Do drzwi wyjściowych dochodzą nieliczni. Kolejki do sekretariatu, do toalet i do automatów z napojami tylko komplikują sprawę. Przypomnijmy jeszcze, że wiele szkół skróciło przerwy do 5 minut. Przedostanie się z miejsca A do miejsca B, z przerwą na toaletę, jest w tym czasie niemożliwe. Inni skarżą się na brak lektur w bibliotekach szkolnych. Książki, które zawsze były łatwo dostępne, stały się teraz dobrem luksusowym. Co więcej, każda podjęta próba wypożyczenia lektury trwa, a krótka przerwa upływa. Wtem rozlega się dźwięk dzwonka.
Mieszanka towarzyska
W 5/10 przypadków prawdopodobnie nie uwierzylibyście, że pierwszoklasiści chodzą już do liceum czy technikum. Reforma edukacji spowodowała, że do liceum trafili teraz uczniowie o nawet 2 lata młodsi niż zazwyczaj. W przypadku nastolatków to ogromna różnica – jednych wciąż bawią sprośne rysunki na marginesie zeszytu, a do innych właśnie dociera, że stoją przed poważnym egzaminem maturalnym. Różnica wieku pomiędzy uczniami klas pierwszych to spory problem dla nauczycieli, którzy muszą dostosować się do grupy wiekowej odbiorców.
Dodatkowym utrudnieniem są różne podstawy programowe podwójnego nauczania. Licealiści po klasie ósmej uczą się z innych podręczników niż ci po gimnazjum. Wymusza to podziały, wobec których nie ma już pierwszaków. Są tylko pierwszaki po podstawówce i pierwszaki po gimnazjum. Chociaż może się to wydawać zwykłą błahostką, w praktyce wprowadza spore zamieszanie.
Nocna zmiana
Krótko po rozpoczęciu roku szkolnego internet zapełnił się zdjęciami planów zajęć podwójnego rocznika. Są takie szkoły w Polsce, gdzie zajęcia kończą się po godzinie 18:00 albo 19:00. Niektórzy zauważają, że to i tak ukłon w stronę uczniów, których większość zdąży na Wiadomości.
W gruncie rzeczy to najgorszy skutek reformy edukacji. Tłok na korytarzach można pokonać. Z młodszą młodzieżą można nauczyć się pracować. Ale nauka w przypadku uczniów – i praca w przypadku nauczycieli – do godzin wieczornych to absurd. Obniżona wydajność, zmęczenie i kończenie pracy długo po zmroku zimą to tylko kilka problematycznych czynników. Czy da się tak uczyć? Z pewnością. Ale nie tak efektywnie jak w trybie dziennym. Pozostaje współczuć tym, których dotyczą wieczorowe zmiany.
Zawodowcy za biurkiem
Dochodzimy w tym momencie do, nazwijmy go, paradoksu podwójnego rocznika. Im więcej uczniów, tym mniej nauczycieli. Brzmi nielogicznie? Owszem, ale nie ma jeszcze technik, które pozwalałyby w szybkim tempie zrekrutować kolejnych pedagogów. W szkołach, a zwłaszcza w technikach, brakuje kadry nauczycielskiej. Problem tyczy się szczególnie nauczycieli przedmiotów branżowych, specjalistycznych. Informatykom kuszonym przez rozwijające się korporacje nie śpieszy się do pracy w szkole. Płaca oferowana w sektorze edukacji jest śmiesznie niska w porównaniu z każdym zawodem technicznym – wybór jest prosty.
Dyrektorzy szkół średnich, którzy muszą jednak w jakiś sposób zapewnić zajęcia z przedmiotów branżowych, wzywają do pomocy zawodowców. Osoby zupełnie niezwiązane ze szkolnictwem. Wyobraźmy sobie klasę technikum o profilu meblarsko-malarskim. Brakuje nauczyciela malarstwa. Dzwonimy do najbliższej firmy remontowej i oferujemy jej pracownikowi kilka godzin nauczania w szkole. Aby go skusić – za najwyższą możliwą stawkę. To oczywiście znaczne uproszczenie, ale obrazuje problem i żałosny sposób na jego rozwiązanie. Jeżeli innego rozwiązania brak, kuratorium jest zobowiązane wyrazić zgodę.
Jakoś to będzie
Niezwiązani ze środowiskiem edukacyjnym powiedzą, że wyolbrzymiamy. Że szukamy dziury w całym. Nieprawda. Wszystkie utrudnienia reformy edukacji można pokonać, ale w międzyczasie cierpi jakość kształcenia młodych Polaków. W szkołach średnich dzieje się teraz wiele złego. Zaczynając od przepełnionych toalet i kończąc na brakach kadrowych wśród nauczycieli. Ale władza i tak powie, że jakoś to będzie, bo jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było.
Jest gorzej niż źle. 5 zjawisk, za którymi nie nadąża polska szkoła
Być może czteroletnie liceum i pięcioletnie technikum jest dobrym pomysłem, bo daje znacznie więcej czasu na solidne i rzetelne kształcenie. Zanim jednak ten system stanie na nogi, minie sporo czasu. Czasu, który będzie ciężkim okresem dla uczniów, ich rodziców i nauczycieli.
Nie bagatelizujmy problemu podwójnego rocznika, bo do błahych nie należy. Skończcie z memami, porównaniami do zamierzchłych czasów edukacji i szukaniem winnych. Dobra zmiana to to nie była.