Nie należą się, bo to lekka praca ‒ mówią jedni. Należą się, bo to odpowiedzialna praca! ‒ kontrują drudzy. Choć Polacy w większości popierają strajk, to zdania i tak są bardzo mocno podzielone. Co mają do powiedzenia zwolennicy i przeciwnicy strajku?
Strajk nauczycieli to gorący temat nie tylko w mediach społecznościowych, lecz także w rozmowach towarzyskich, zwłaszcza w pokoleniu, które akurat ma dzieci. I gdzie by ucha nie przyłożyć, to każdy, dosłownie każdy ma na ten temat swoją opinię. Każdy trochę inną.
Spis treści
Dlaczego nauczyciele strajkują?
Nauczyciele przede wszystkim domagają się podwyżek. Początkowo była to kwota 1000 zł, obecnie 30% aktualnej pensji, czyli od 720 zł dla stażysty do 999 zł dla nauczyciela dyplomowanego. Wskazują, że ich zawód jest wyjątkowo męczący, a czas pracy praktycznie nielimitowany. Godziny lekcyjne to zaledwie ułamek ich obowiązków. W zawód nauczyciela wpisane jest także sprawdzanie zeszytów i klasówek, kółka zainteresowań, rady pedagogiczne, zebrania z rodzicami, egzaminowanie uczniów, przygotowywanie różnych uroczystości… To ogromna ilość godzin, których nikt dodatkowo nie rozlicza.
Oczekuje się od nas, żebyśmy pracowali dla idei ‒ skarżą się. Tymczasem, jak wiadomo, idei nie da się zjeść ani w nią ubrać. System motywacji jest żaden, bowiem awans zależy od stażu, nie zaangażowania. Dorzućmy do tego konieczność wypełniania masy niepotrzebnych papierów i niekończące się zmagania z przeładowanym programem nauczania ‒ są powody do niezadowolenia.
Podwyżki się nie należą
Według przeciwników podwyżek wszystkie te deklaracje o idei i poświęcaniu uczniom dodatkowego czasu to opowieści z mchu i paproci. No bo ilu jest tak naprawdę nauczycieli z powołaniem? Takich, którzy chcą i potrafią przekazywać wiedzę z pasją, szanują uczniów i zależy im na tym, żeby rzeczywiście nauczyć, a nie przerobić materiał i przygotować do testu? Ot, zależy od szkoły. Ale wszyscy dobrze wiemy, że nie każdy, kto w tym zawodzie pracuje, nadaje się do niego. W grupach zrzeszających niezadowolonych rodziców raz po raz pojawiają się przykłady nauczycielskiej indolencji: błędy, absurdalne oceny, przykre uwagi.
Nauczyciel to zresztą przecież niejedyna profesja, która pochłania większość życia, a jednocześnie nie przynosi kokosów. Wiedzą o tym doskonale choćby przedstawiciele wolnych zawodów i drobni przedsiębiorcy. Oni nie mają ani wakacji, ani ferii, a pracują równie intensywnie. Spotkałam się również z opinią, że nauczyciele są zupełnie nie na miejscu ze swoimi postulatami, bo z pracą „u prywaciarza” również bywa różnie. Zdarza się, że taki etat to szkoła… ale szkoła życia. Bezpłatne nadgodziny i douczanie się w domu to norma w niejednej firmie. Do tego dochodzi niepewność zatrudnienia i wieczny deficyt czasu, by wziąć urlop.
Rodzice mają również zastrzeżenia co do samej formy strajku, zwłaszcza ci, których dzieci niebawem będą zdawać egzaminy. Dodatkowe zamieszanie to niewątpliwie stres dla młodych ludzi, którzy przecież nie mają wpływu na wysokość pensji swoich mentorów. Inni martwią się, że pominięty materiał trzeba będzie nadrabiać, a to sprawi, że dzieci dostaną jeszcze więcej zadań domowych, których i tak jest już zdecydowanie za dużo.
Podwyżki się należą
Zwolennicy tej tezy mają jeden bardzo ważny argument, który trudno obalić. Mianowicie: źle opłacany zawód nie przyciąga dobrych pracowników. Niskie pensje to niska jakość pracy. To one właśnie sprawiają, że w gronie nauczycieli mamy tylu przeciętnych, niezaangażowanych pracowników. Niejednokrotnie słyszałam ‒ i tak było również u mnie na studiach ‒ że na wszystkie specjalizacje zawodowe były jakieś wymagania (egzaminy, odpowiednie oceny z wybranych przedmiotów), za to na pedagogiczną „brali jak leci”. Właśnie dlatego, że brakowało chętnych.
Już teraz kadra nauczycielska starzeje się, a przyszłościowych zawodów po prostu nie ma komu uczyć. Kto chciałby męczyć się z gromadą dzieciaków na angielskim czy informatyce, skoro za pracę w korpo na początek dostanie tyle, ile nauczyciel dyplomowany z długim stażem? Przecież tu chodzi o nasze dzieci. Bardzo bym chciała powierzyć je w jak najlepsze ręce.
Przeczytaj też: Jest gorzej niż źle. 5 zjawisk, za którymi nie nadąża polska szkoła.
Strajk nauczycieli to również ważny głos w dyskusji o reformie edukacji. Głos, którego nie da się tak po prostu uciszyć. O ile rodzice mogą zrzeszać się na forach czy grupach i podejmować inicjatywy oddolne, o tyle nigdy nie będą mieli takiej siły sprawczej, jak kadra nauczycielska. Ich postulaty zmuszają rządzących do zweryfikowania całego systemu. Może jestem optymistką, ale mam nadzieję, że to pierwsza jaskółka ważnych zmian.
Dziś w Warszawie odbywają się również strajki górników i taksówkarzy. Na kolejnie dni strajk planują pracownicy sektora kultury. Może zamiast pytać, czy nauczyciele powinni strajkować, warto zapytać dlaczego tak wiele środowisk ucieka się do protestów?