Każdy kto przeszedł przez śmierć swojego czworonożnego przyjaciela wie, że jest to trudny czas. Pies Laury Jacques i Richarda Remde chorował pół roku, okazało się, że ma nieoperacyjnego guza mózgu. Pomimo tego, że para miała czas na oswojenie się z myślą, że Dylan może odejść, jego śmierć okazała się dla nich koszmarem. Nie mogli pogodzić się z tym faktem i zdecydowali się go sklonować.
Pieniądze nie grały roli, zabieg kosztował 100 tysięcy dolarów. Zajęła się nim klinika z Korei Południowej, która ma już na swoim koncie przeszło 700 sklonowanych psów. Przypadek Dylana był o tyle wyjątkowy, że pierwszy raz pobrano komórki martwego już (od 12 dni!) psa. Właściciele otrzymali klona boksera 25 grudnia 2015 roku. W najbliższych planach mają przyjąć pod swój dach jeszcze jednego „mini” Dylana. Ukochany pupil wyglądał tak:
Przyznają, że traktują malca jak potomka Dylana i zdają sobie sprawę, że nikt nie zastąpi im ukochanego psa. Wiedzą o tym, że ich działanie może budzić kontrowersje, ale zajmują stanowisko, że nikogo tym nie krzywdzą. Mają kilka psów i planują powiększenie stada. Dom pary jest przystosowany do posiadania czworonogów, a oni sami uważają się za prawdziwych miłośników zwierząt.
Myślicie, że klonowanie psa to dobry pomysł na radzenie sobie z żałobą po zmarłym pupilu?