Spis treści
Jestem tu dla komentarzy
Jak jest w internetach, każdy widzi. Nawet wydawałoby się niewinny artykuł, potrafi wywołać lawinę komentarzy osób, które z daną treścią się nie zgadzają. Ile razy zdarzyło Ci się wejść w komentarze tylko po to, by przeczytać generowane przez użytkowników internetu dramy i kłótnie?
Nasi rodzice czy dziadkowie nie mieli tylu przestrzeni do wyrażenia swoich poglądów. Pokłócić się mogli z mężem, żoną, kolegą z pracy, szefem, sąsiadką, panią w sklepie… ale możliwości były ograniczone. No i taka kłótnia wymagała znacznie większej determinacji. Kiedy stali z drugą osobą twarzą w twarz, znacznie trudniej było jej wyrzucić w twarz wszystkie frustracje. Bo po pierwsze – jej reakcja była widoczna od razu, a po drugie, cóż, kiedy kolejnego dnia znowu spotkali się w sklepie, pozostawał kwas i niesmak.
A w sieci? Hulaj dusza, piekła nie ma. W sieci walczymy o swoją rację z zaciekłością godną młodego ratlerka, który właśnie za ogrodzeniem zobaczył listonosza. Walczymy tak, jakby od tego zależało nasze życie, zupełnie nie zastanawiając się, po co właściwie to wszystko.
Czy jest w ogóle jakaś racja?
W internetowych wojnach każdy ma rację. A przynajmniej tak mu się wydaje. I dobrze! W końcu w większości kwestii, o które toczą się wojny w sieci, nie ma jednej prawdy. Prawd może być tyle, ilu ludzi toczących dyskusje.
I myślę sobie, o ile łatwiej byłoby uznać to, że się różnimy. Że każdy ma własne poglądy, które mogą być inne od moich czy Twoich. Ile energii w internetowych dyskusjach poświęcane jest robieniu wszystkiego, żeby było „moje na wierzchu”. A ta energia mogłaby być przecież spożytkowana na coś innego. Milszego. Fajniejszego. Może lepiej przepychanki zostawić tym, których przepychanie się ma rzeczywiście jakiś sens i może wpłynąć na cokolwiek poza poczuciem, że moja racja jest najmojsza.
Nikt nie jest anonimowy
Zaciekłe i często pełne agresji dyskusje w sieci wynikają często z tego, że dyskutantom wydaje się, że w internecie są bezkarni i anonimowi. A nie są. Nikt w sieci nie jest anonimowy.
Dowodzi temu coraz więcej osób, które postanawiają zatrzymać spiralę anonimowego hejtu w sieci i wytaczają hejterom procesy. Często też te procesy wygrywają, a czasami idą o krok dalej i upubliczniają np. profil osoby wylewającej w sieci szambo na innych. A wieść roznosi się szybko i w mgnieniu oka dociera do rodziny, pracodawców i znajomych hejtującego. I wtedy szybko okazuje się, że nienawistne zdania wyrzucane „w toku dyskusji” mogą powrócić ze zdwojoną siłą.
Dyskusje w sieci były i będą. Jeśli chętnie w nich uczestniczysz, zatrzymaj się czasami i zastanów, czy warto. A jeśli nie warto, to odłóż ten telefon, idź na spacer do lasu i wystaw twarz do słońca. To na pewno da Ci więcej korzyści niż bohaterskie obronienie swojej racji w internetowej dyskusji, która nie ma żadnego znaczenia.
Nie chodzi o to, żeby nie dyskutować w ogóle. Rozmawiajmy! Ale z szacunkiem do drugiej strony i zrozumieniem, że poglądy są jak… jak uszy. Każdy ma swoje 🙂