Odnoszę wrażenie, że są takie zakamarki historii, które traktuje się „po macoszemu”. Nie porusza się ich na lekcjach historii, nie mówi się o nich w telewizyjnych reportażach. Niemniej są ważne i właśnie dlatego postanowiłem przybliżyć Wam jeden z nich, pozostając w powstańczym klimacie: sport, a konkretniej piłka nożna, w czasie okupacji.
Sport od dawna stanowił dla Polaków istotny element kultury. Ba, można powiedzieć, że przykładaliśmy do niego większą uwagę niż jakakolwiek inna europejska nacja, o czym świadczyć może polityka okupanta wobec naszego narodu. Polska była jedynym krajem okupowanym przez Niemcy, w którym zabroniono uprawiać sportu. Sprecyzujmy: zakaz ten dotyczył przede wszystkim sportu drużynowego, przy czym to właśnie słowo drużyna jest tu kluczowe.
Na piłkarską rozgrywkę młodych chłopaków w czarnym koszulkach Niemcy patrzyli bez większego przejęcia, nie zdawali sobie sprawy, że oglądają Polonię w akcji. Czasem nawet w pewien sposób angażowali się emocjonalnie w toczony pojedynek. Zdarzało się, że sami namawiali Polaków na wspólne mecze. Mimo braku sympatii do sąsiadów dochodziło do tychże gier, a wynik często nie był dla nas korzystny, bo tak wypadało. Piłkarz Resovii Rzeszów, Tadeusz Hogendorf, wspomina; „Pamiętam, jak rozgrywaliśmy mecz z hitlerowcami, tj. niemiecką drużyną lotników, stacjonującą na ul. Langiewicza w Rzeszowie. Do dziś nie wiem, gdzie graliśmy mecze. Pakowali nas na ciężarówki i wywozili w nieznany teren, gdzie rozgrywane były spotkania. Domyślam się, że były to boiska niedaleko Dębicy, ale pewności nie mam. Po wygranym przez nas meczu, dostaliśmy propozycję przejścia do niemieckiej drużyny, ale stanowczo się temu sprzeciwiliśmy”. Traktowali to jako podwórkowe zawody – nie wiedzieli, że toczą bój z ówczesną Resovią.
Fakt ten zmieniłby wiele – nie jest niczym nowym, że wszelkie próby zrzeszania się, tworzenia oficjalnych organizacji kończyły się represjami ze strony okupanta. Grać można było tylko w sposób niezorganizowany, więc na taki stylizowano charakter wszystkich spotkań. Pasjonaci piłki nożnej organizowali je w Warszawie, Krakowie, Łodzi, Poznaniu i Rzeszowie. Rozgrywki odbywały się też w mniejszych miastach, takich jak Otwock, Bochnia, Radom, Piotrków Trybunalski, Cieszyn, Wołomin, Kielce, Kalisz, Wadowice, Mielec, Tarnów, Siedlce, Sulejówek, Krosno, Myślenice, Błonie, Sandomierz i wiele innych.
Kamuflaż spotkań objawiał się na wiele sposobów. Należy odnotować, że drużyny tworzono najczęściej bez oficjalnych nazw, lub z apolitycznymi nazwami o nic nieznaczącym wydźwięku, co potwierdzało „niezorganizowanie” i przypadkowość meczu. Na murawach grywał „Błysk”, „Szczerbiec”‚ „Placówka”‚ „Żagiew”‚ „Wicher”, „Berberys” i wiele innych. Oczywiście pojawiały się też nazwy odważniejsze, jak chociażby „Cracovia” lub „Varsovia”. Kostiumy początkowo były niespójne, ale z czasem gracze odważyli się to zmienić. Odważyli się też zmienić oprawę rozgrywek.
Stadiony/boiska dostępne wówczas w Polsce podzielić można na 3 kategorie: bardzo dobre, dobre i te pozostałe. Bardzo dobre przywłaszczył sobie okupant. Grali na nich o puchar guberni, lub po prostu dla rozrywki. Dobre również służyły Niemcom, ale tym razem jako parkingi, magazyny, place… Wszystko to po to, aby ograniczyć sport ludności polskiej. Pozostały nam więc tylko resztki.
Jak mówi historyk sportu, dr Robert Gawkowski, „te rozgrywki konspiracyjne były dalekim substytutem takich prawdziwych sportowych emocji”. Emocje były najzwyczajniej tłumione przez obawy – wspomina Henryk Misiak, były piłkarz. „Strach to był, ale piłka nożna była taką mocną siłą, że ten strach pozwalała w jakiś sposób zniszczyć. Grało się ze strachem, ale to nie był taki strach, żeby nie grać”.
Obawy piłkarzy były oczywiście uzasadnione. Nie dało się wiecznie ukrywać rozbudowanego już świata piłki, a poza tym gracze z biegiem czasu zachowywali mniejszą ostrożność. Kiedy spotkaniu zagrażało ewentualne niebezpieczeństwo, a wiedziano o tym, spotkanie odwoływano. Zdarzało się jednak że Niemcy interweniowali w czasie gry. Ten przypadek to choćby mecz Cracovii z Wisłą Kraków z roku 1943. Rozróba jaka rozpętała się po kontrowersyjnej decyzji sędziego, czyli rzucie karnym dla Cracovii, swoim rozmiarem przekroczyła najśmielsze wyobrażenia i przeniosła się… pod siedzibę komendanta SS. Tragedii do jakiej mogło dojść zapobiegła tylko miłość funkcjonariusza do piłki nożnej.
Powyższa wpadka zakończyła się happy end’em, lecz to tylko jedna z wielu. Na boiskach poległo mnóstwo piłkarzy. Ci, którym udało się zbiec, prędzej czy później zostali schwytani (przynajmniej większość). Los taki dopadł Romana Grynberga, środkowego pomocnika Cracovii. Mimo, że zbiegł do Lwowa, osadzono go w getcie, a w 1943 roku rozstrzelano w obozie. Ogrom Polskich piłkarzy poległ z miłości do sportu i z nienawiści do Niemców. Dwa te uczucia potęgowały zapał do nielegalnej rywalizacji.
Potęgowały też coś innego: bunt. Najpierw wewnętrzny, z czasem przerodził się w widoczne działania powstańcze. Kiedy w sierpniu 44’ wybuchło powstanie, sportowcy stanowili w nim naprawdę liczną grupę. Przez 3 miesiące walk poległo ich ponad 270! Ostatni szef AK, Leopold Okulicki ps.”Niedźwiadek”, był działaczem prosto z Legii. Reprezentował ją także Henryk Martyna i wielu piłkarzy z zespołu, z których w powstańczych walkach na największe uznanie zasłużył Henryk Przepiórka. Walczyły też oczywiście i inne drużyny.
Jak sam widzisz, okupacja nie zabiła w Polakach sportowego ducha. Przydało się potem na polu walki, podczas której wielu dobrze zapowiadających się piłkarzy, straciło życie.