Diesle się skończyły – powiedziała komisarz Bieńkowska w wywiadzie dla Bloomberga. Unia ich nie chce, rynek również. Na polu walki pozostają poczciwe benzyniaki, hybrydy i elektryki. Kto wygra?
Wiele, w tym właśnie wypowiedź komisarz ds. rynku wewnętrznego i usług, wskazuje na to, że Unia Europejska będzie dążyła do drastycznego ograniczenia liczby pojazdów z silnikami wysokoprężnymi. Ostatnie normy EURO, choć z czasem stawały się bardziej wymagające, nie zwiastowały końca diesli. Dopuszczalne wartości były wciąż na tyle wysokie, że producenci tych aut mogli im z łatwością podołać. EURO 5 przyniosło pewną rewolucję, ale EURO 6 wprowadzone w 2014 dokonało niewiele. Dieslom pozwoliło się na większe emisje niż samochodom na benzynę. Producenci odebrali to jako „Diesle są okej! Produkujcie więcej.” A tu niespodzianka.
Według komisarz Bieńkowskiej, znajdujemy się „w przełomowym momencie” a diesle „w ciągu najbliższych kilku lat całkowicie znikną”. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie tego. Diesle mają swoich zwolenników i mieć ich będą, a na długie trasy naprawdę nie są złym rozwiązaniem. Muszę jednak zaznaczyć, że coraz bardziej widoczna jest przewaga samochodów na benzynę nad tymi na ropę. Fakt faktem, jeżeli coś miałoby całkiem „wykurzyć” diesle ze świata motoryzacji, to chyba tylko prawo.
Spis treści
Polska nie chce żadnych aut spalinowych
Przypomnę, że duże polskie miasta chcą wyznaczać na swoich terenach tzw. ekostrefy. Do centrów miast nie będą mogły wjeżdżać żadne auta spalinowe (chyba, że za opłatą – dość wysoką). Więcej na ten temat możecie przeczytać tutaj.
Unia patrzy z niechęcią na diesle. Polska – na wszystko co spalinowe. Na chwilę obecną nikt niczego nie zabiera, ale jeśli oba te podmioty wdrożą swoje plany w życie, pozostanie nam zapytać „jak żyć i czym jeździć?”.
Elektryki to odległa przyszłość
Elektryki diesli nie zastąpią – podróż samochodem napędzanym prądem na dużą odległość jest z góry skazana na porażkę. Akumulatory nie pozwolą na przejechanie dystansów, na jakie jeździ się dieslami. Ładowarek do aut elektrycznych w Polsce też nie ma. Właściwie nie ma nawet sensu rozmawiać o stacjach ładujących, gdyż nie mamy czego ładować.
Auta elektryczne stanowią teraz zaledwie 2 promile samochodów wyjeżdżających z salonów. Oczywiście, ta liczba rośnie względem poprzednich lat, ale to wciąż mało. Według analizy EY i ING Banku Śląskiego, do 2023 roku auta na prąd będą stanowiły 6% ze sprzedawanych rocznie pojazdów. Może wtedy będziemy mogli mówić o zamianie benzyny czy ropy na energię elektryczną.
Potencjał jest… w hybrydach
Połączenie benzyny i prądu jest coraz bliższe sercom Polaków. Tylko od stycznia do marca br. sprzedano w Polsce 5277 hybryd. Pod względem sprzedaży samochodów o napędzie hybrydowym, zajmujemy 7. lokatę w Unii Europejskiej. To ładny wynik. Ale!
Powinniśmy pokochać je już dawno, tak jak zrobili to Japończycy. Toyota rozpoczęła sprzedaż swojego hybrydowego Priusa w 1997 roku. Polacy tankowali wówczas do oporu benzynę. Jesteśmy w tyle, ale jak pokazują powyższe dane, można to zmienić goniąc choćby Japonię.
Bieńkowska ma rację, nastał moment przełomowy. Trzeba tylko zdefiniować ten przełom, który – według mnie – wcale nie objawia się walką z dieslami, ale rozpoczęciem przygody z energią elektryczną.