Czy pamiętacie początki Android Market znanego nam dziś pod nazwą Google Play? Co tu dużo mówić, internetowy sklep m.in. z aplikacjami i grami był w tamtych czasach sporym przełomem technologicznym. Niestety wśród wielu całkiem przydatnych możliwości mogliśmy się w nim natknąć także na całą masę zupełnie bezużytecznych aplikacji. Ostatnio taki swoisty powrót do przeszłości zapewniła mi firma Apple.
Pozwólcie, że podzielę się z Wami pewnym wspomnieniem. Kilka lat temu na blogu AcerManiak.pl trafiłem na ranking top 10 najbardziej bezużytecznych aplikacji na Androida (kliknij tutaj i zobacz ranking). W zestawieniu tym aż roiło się od naprawdę dennych pozycji.
No, bo czy dziś ktokolwiek o zdrowych zmysłach zdecydowałby się na pobranie aplikacji Hypnotic Spiral? Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że jest to taka wirująca spirala, mająca zahipnotyzować swojego odbiorcę. Brzmi to bez sensu i takie właśnie jest.
Dalej było niewiele lepiej. W zestawieniu znalazła się także iLightr Free, mająca za zadanie… symulowanie zapalniczki, Spark, która po dotknięciu ekranu miała nam zapewnić niezapomniane doznania w postaci wizualizacji iskry i wibracji czy Type N Walk, program pozwalający pisać SMS-y, widząc jednocześnie to, co jest przed nami.
Spis treści
Powrót do przeszłości
I gdy myślałem, że czas bezsensownych aplikacji minął już bezpowrotnie, nagle trafiłem na wpis Piotra Cichosza z Highlab.pl, z którego dowiedziałem się, że niedawno powstała aplikacja służąca do… mycia rąk. Nie żartuję! W dodatku jej autorem jest firma Apple, a więc bądź co bądź poważne przedsiębiorstwo.
Komu to potrzebne?
W dobie koronawirusa oprócz wielu szaleństw doczekaliśmy się też kilku niezwykle pozytywnych zjawisk. Jednym z nich jest to, że ludzie wreszcie zaczęli zwracać uwagę na regularne mycie rąk i dbałość o swoją higienę, ale na Boga, czy rzeczywiście potrzebna jest do tego aplikacja?
Z tym pytaniem pozostawię z osobna każdego z Was. Ja jednak, gdy zobaczyłem nowy „wynalazek” Apple poczułem się niczym Adaś Miauczyński w kultowym filmie „Dzień Świra”, który wróciwszy wieczorem do swojego mieszkania ogląda w telewizji absurdalny blok reklamowy.
Czy aplikacja na Apple Watch nie jest właśnie takim filmowym „wyciągiem z fiuta”?