Jeśli nie będę go karmić, umrze z głodu ‒ taka myśl pojawia się w głowie prawdopodobnie każdego przeciętnie odpowiedzialnego rodzica, kiedy na świat przychodzi dziecko. I prawidłowo. Wydaje się jednak, że niektórym zostaje tak już na stałe, a to może być fatalne w skutkach.
Niemowlę jest zupełnie bezbronne i całkowicie uzależnione od woli dorosłych. To wielka odpowiedzialność, więc rodzice karmią, dbają, rozszerzają dietę o kolejne składniki według zaleceń specjalistów. Przyrządzanie jedzenia i starania, żeby zostało pochłonięte przez małą istotę stają się jednym z najważniejszych elementów dnia. Kaszki, zupki, papki. Nie powie przecież, że jest głodne, można się jedynie domyślać.
Mija trochę czasu, a niemowlę niepostrzeżenie zaczyna chodzić i mówić. Zazwyczaj, ku utrapieniu rodziców, nadal nie mówi, że jest głodne. Wręcz przeciwnie, mówi że nie będzie jeść tego ani tamtego. A rodzice dalej swoje: zupki, kaszki, bułeczki, owocki. Pięć posiłków dziennie, prowiant na spacerek, jeśli nie będę go karmić, umrze z głodu. Chodź, zjesz! Zjedz, bo będziesz głodny! No zjedz jeszcze trzy łyżeczki…
Dziecko odmawia, marudzi nad talerzem, wybrzydza. Rodzice się denerwują, dziecko płacze. Ale grunt, żeby było najedzone, prawda? Cel podobno uświęca środki. Skąd ludziom bierze się takie myślenie?
Spis treści
Dziecko umrze z głodu
Otóż nie, nie umrze. Dziecko, które potrafi samo sięgnąć po jedzenie albo chociaż zasygnalizować głód, nie umrze. Nie w przeciętnym europejskim domu, gdzie jedzenia jest pod dostatkiem. Jedzenie to nasz podstawowy instynkt warunkujący przetrwanie i dzieci nie są w tym względzie inne. Tymczasem wielu rodziców nadal zachowuje się, jakbyśmy żyli co najmniej pod okupacją i pełny żołądek był konieczny do przeżycia, bo jutro tego jedzenia może już nie być.
Patrząc z perspektywy historycznej, nie ma w tym nic dziwnego. Nabożny stosunek do jedzenia wynieśliśmy z domu. Odziedziczyliśmy go po pokoleniach, które pamiętają jeszcze, co to prawdziwy głód i co to walka o zdobycie czegoś dobrego do jedzenia. Po ludziach, którzy kromkę chleba musieli dzielić na pięć i tych, którzy godzinami stali w kolejkach po podstawowe dobra. Dlatego zresztą mistrzami przekarmiania są często dziadkowie, dla których „szczęśliwe dziecko” i „najedzone dziecko” to w zasadzie synonimy. Jeśli dziecko jest głodne, to znaczy, że ma złych opiekunów ‒ ten lęk, choć nieuświadomiony, bywa głęboko zakorzeniony.
Głód jest OK.
Ale co w tym złego, że dbam, by dziecko nie było głodne? ‒ Nic, absolutnie wszystko w porządku, pod warunkiem, że jednak czasami głodne bywa. Uczucia głodu i sytości to bardzo ważne sygnały płynące z organizmu. Jeżeli dziecko nie nauczy się ich rozpoznawać i właściwie na nie reagować, jako dorosły może mieć problemy z prawidłowym odżywianiem. Niepowiązanie czynności jedzenia z uczuciem głodu w prosty sposób prowadzi do przejadania się. Z kolei zmuszanie do jedzenia za wszelką cenę uczy ignorować uczucie sytości i jeść dalej mimo wszystko.
Koniec końców, zmuszanie do jedzenia to po prostu przemoc. Wyobraźcie sobie, że idziecie do restauracji. Kelner przynosi posiłek i po chwili wraca: je pan? No ładnie pan je. Jedz pan. Następnie otacza Was zespół z gitarami i zaczyna głośno śpiewać: jak ten Kowalski jeeee, jeeee, jeeee, no zjadaj skarbie, nie ociągaj się… Na koniec, kiedy już kompletnie nie macie ochoty na jedzenie, z kuchni wypada szef i zaczyna krzyczeć, że nie po to tyle się napracował przy gotowaniu, żebyście teraz nie zjedli wszystkiego. Jeśli mieliście pecha i trafiliście do restauracji drugiej kategorii, będzie również próbował Was na siłę nakarmić.
Przyjemnie? Nie bardzo. To najprostsza droga, by na zawsze powiązać w dziecięcej głowie czynność jedzenia z uczuciem stresu. Dziecko to osobny, świadomy człowiek: jeżeli mówi, że nie jest głodne, dobrze by było to uszanować.
Teoria a praktyka
Bardzo nie lubię artykułów, które próbują pouczać rodziców, jak mają wychowywać dzieci. Każde wszak jest inne i ma inne potrzeby. Co zrobić z niejadkiem? Po prostu pozwolić mu nie jeść i patrzeć, jak hoduje anemię? A co z dzieckiem, które cały czas chce jeść? Niech je i tyje?
Nie wiem. Ale muszę się do czegoś przyznać. Zajęło mi parę ładnych lat, zanim zrozumiałam, że moje dziecko może czasem być głodne, a nawet powinno. Ba, wciąż o to jego prawo do bycia głodnym walczę z niektórymi członkami rodziny, choć to raczej bój skazany na przegraną. Trafił mi się egzemplarz, który ma duże trudności z koncentracją na posiłku i który w wieku lat czterech zwykłą jajecznicę potrafił jeść dosłownie godzinami. Udało mi się wypracować pewien model zachowania, który znormalizował kwestię jedzenia (bo to od naszego, rodziców, zachowania wszystko zależy). Może dla kogoś również będzie pomocny.
1. Posiłki są o stałych porach i to dorosły decyduje, co będzie do jedzenia. Oczywiście, młody może wybrać, czy chce np. kanapkę z serem, czy z wędliną, ale na tym decyzyjność się kończy. Wariant A lub B. Pytanie co mam ci dziś zrobić na obiad, kochanie? oddaje panowanie nad sytuacją dziecku, a dorosłego stawia w roli nadwornego kucharza, którego dziecko nagrodzi zjedzeniem posiłku, gdy ten dobrze ugotuje.
2. Porcje są nieduże ‒ takie nieodstraszające. Zawsze odrobinę mniejsze, niż wydaje mi się, że powinny być. Jeśli twierdzi, że tyle mu wystarczy, to w porządku. Jeśli się nie naje, prosi o dokładkę. I już.
3. Jeżeli jedzenie nie zostanie zjedzone, to też w porządku. Tyle tylko, że następny posiłek jest o stałej porze, nie wcześniej, a w międzyczasie nie ma podjadania. To dziecko ma być odpowiedzialne za to, czy jest najedzone, czy nie. Moja rola kończy się na zapewnieniu jedzenia.
4. Żadnych rozpraszaczy. Na stole jest pusto, nie oglądamy bajek.
Wprowadzono bezmięsne poniedziałki w szkołach! Niestety (jeszcze) nie u nas…
5. Minutnik. Kiedy jest już naprawdę kiepsko i nic nie działa, sięgam po tykającego pomocnika. Minutnik pozwala dziecku zorientować się w upływie czasu, jest też dyskretną motywacją. Przydaje się nie tylko podczas jedzenia, ale też np. mycia zębów czy sprzątania. Tak, miałam wątpliwości, czy minutnik przy jedzeniu nie będzie stresorem, ale jednak jego tykanie jest znacznie mniej denerwujące niż ciągłe pojękiwanie rodzica. W sumie nie pamiętam już, kiedy ostatnio musiałam go użyć.
6. Ruch. Dużo ruchu i dużo świeżego powietrza!
Jak zapewne się domyślacie, moje dziecko nie umarło i nie przejawia żadnych oznak umierania. Jest zawsze pełne energii i w dodatku bardzo wysokie jak na swój wiek. Matka ma jeden problem z głowy, a dziecko ‒ święty spokój przy jedzeniu.