Internetowi biznesmeni często obiecują, że wystarczy kilkanaście minut dziennie w internecie aby zarobić fajne pieniądze. Wziąłem to sobie do serca i przez ponad 5 lat próbowałem zarobić na reklamach. Poświęciłem na to już sporo czasu, ale na moje konto wciąż nie przyszedł żaden przelew.
Pewnie nie raz widziałeś na Facebooku czy na OLX ofertę szybkiej pracy, która pomoże umocnić Twój budżet. Osoby, które wstawiają podobne ogłoszenia, same próbują dorobić. Werbowanie nowych, naiwnych pracowników to ich obowiązek. Są one częścią machiny, w której tryby sam wpadłem.
Miało być tak łatwo. Miałem zarobić miliony i pisać ten artykuł w zupełnie innym, zwycięskim tonie. Miałem pisać z jachtu na wodach oceanu, a nie z zatłoczonego przedziału w TLK. Co poszło nie tak?
Spis treści
Miliony ofert
Śmiem przypuszczać, że próbowałem chyba każdego możliwego sposobu. Odbierałem tysiące maili miesięcznie, klikałem w płatne linki, wypełniałem ankiety, oceniałem produkty i strony internetowe. Rozsyłałem reklamy do znajomych, publikowałem banery na swoich social mediach, dzieliłem się reflinkami. Z niektórych portali i narzędzi korzystałem długo, bo nawet przez 3 lata bez przerwy, z pełnym zaangażowaniem. Początkowe efekty motywowały do działania, ale z czasem… malały. Nawet mimo konsekwencji i wytrwałości jestem dokładnie tu, gdzie stałem pięć lat temu. Dałem się nabrać na najprostsze sztuczki.
Byliście kiedyś na pokazie garnków? Darmowych badaniach profilaktyki prawidłowej postawy kręgosłupa? Kolacji z Magdą Gessler wyświetloną na telewizorze? Biznes reklamowy ma z tymi wszystkimi spotkaniami jedną, wspólną cechę. Organizatorzy podobnych projektów pięknie opowiadają bajki. Bajki, w które każdy chce wierzyć i wierzy. Prostota tej sztuczki nie polega na oszustwach, ale na niedopowiedzeniach. I tak oto wpadłem. Kilka kliknięć, rejestracja, zaczynamy.
Limity wypłat
Jeden z moich ulubionych – z początku – programów zarobkowych polegał na otwieraniu mailingu zawierającego reklamy. Za kliknięcie w każdą otrzymaną reklamę do mojego konta dopisywało się około 20 groszy. Inni obiecywali jeszcze więcej. Dziennie przychodziło nawet 5 wiadomości, więc teoretycznie powinienem zarobić 365 złotych w rok! Za nic. Za klikanie w linki.
Taka kwota bardzo by mnie satysfakcjonowała, bo minimum wymaganym do wypłaty było 200 zł. Niestety, reklam otrzymywałem coraz mniej. Z każdym miesiącem maile przychodziły rzadziej, a stawki za otwarcie wiadomości malały. Gdy uzbierałem już około 150 złotych, na moją skrzynkę przychodziła jedna wiadomość tygodniowo, a za jej otwarcie dopisywano mi około 5 groszy. Wypłata choćby minimalnej sumy oznaczałaby konieczność otwarcia jeszcze 1000 wiadomości. Poddałem się.
Punkty zamiast pieniędzy
Inną, częstą praktyką jest pokrętne nagradzanie internautów. Zamiast prostego przelicznika pieniężnego stosuje się wersję punktową. Za każde obejrzenie reklamy, wypełnienie kwestionariusza albo dodanie opinii doliczana jest do konta odpowiednia ilość punktów. Czasami podejmując się jakiegoś wysiłku, za który proponowane jest 10 000 punktów, postrzega się ofertę jako okazję życia. Później okazuje się, że tysiąc punktów to w rzeczywistości 1 grosz. I znów, tyrasz przez lata, a końca nie widać.
To mechanizm znany z programów lojalnościowych, które powinny raczej nosić nazwę naiwnościowych. Polski koncern paliwowy prowadził kiedyś taki program. Nieco odmieniony, dalej trwa i każdy z nas może do niego dołączyć. Nie polega co prawda na oglądaniu reklam, ale działa na identycznej zasadzie. Wymaga stosunkowo dużego wysiłku w porównaniu z oferowanym zyskiem. Aby móc kupić ekspres ciśnieniowy warty 1150 złotych należy zatankować 92 375 litrów bezołowiowej 95-tki. Żeby otrzymać za złotówkę wiertarkę udarową o wartości 150 złotych – już tylko 13 475 litrów. Mały Hot Dog to koszt 247 litrów! Organizator promocji zyskuje, a Ty budzisz w sobie pseudoprzywiązanie do marki.
Praca na pół etatu
Nie brak zysku jest w tym wszystkim najgorszy. Przeraża fakt, ile czasu poświęciłem na… no właśnie, na co? Z początku, gdy przywiązałem się tylko do jednego programu reklamowego, traciłem maksymalnie dwie minuty dziennie. To jeszcze niewiele. Gdy zauważyłem, że wkład pracy jest, a pieniędzy na koncie nie ma, postanowiłem szukać dalej. Wujek Google i jazda. Wpisałem hasło „zarabianie na reklamach”. Tysiące internautów to robi, dlaczego by nie spróbować? W kilka sekund zarejestrowałem się w kolejnych 5 programach reklamowych. W kilka sekund oddałem swoje podstawowe dane osobowe za darmo i ugrzęzłem w ogromnym pochłaniaczu czasu.
Załóżmy, że każdy kolejny program pochłaniał te 2 minuty dziennie (w praktyce pewnie znacznie dłużej, ale niech już będzie). Niepozorne 10 minut dziennie, przez 5 lat. Z nieznacznymi wyjątkami. Straciłem około 12 pięknych dni na zarabianiu pieniędzy. Nie dla siebie. Dla kogoś, kto mnie wykorzystał.
Lepiej późno niż później
Już nie daję się wykorzystywać. Jakiś czas temu porzuciłem reklamowy biznes na dobre. Nie potrzebuję do szczęścia dodatkowych złotówek ani dodatkowego zajęcia na wolne wieczory. Musiałem jednak sam się przekonać czy i dlaczego nie da się zarobić na reklamach. Nie znam też nikogo, komu by się to udało. Być może da się raz zarobić 100 złotych, a następnie spędzić kolejne pół życia na próbie powtórzenia swojego sukcesu.
Płacą ludziom za spanie i oglądanie seriali… Przeglądamy nietypowe oferty pracy
Chciałem zamieścić tu jakieś statystyki, podeprzeć swoją porażkę naukowymi badaniami. Udowodnić, że zarabianie na reklamach naprawdę jest fikcją, a jeżeli ma szansę się urzeczywistnić, to zysk nigdy nie będzie proporcjonalny do inwestycji. Niestety, fikcji nikt nie bada. Albo nie chce badać. Albo bada, ale w trakcie badań wpada w wir reklamowego entuzjazmu. I koniec.
Do dzisiaj otrzymuję maile z nieznanych mi stron trudniących się reklamowym biznesem. Wrzucam je do spamu, bez większej nostalgii.