Świat sportów motorowych jest niezwykle różnorodny – znajdziemy w mnóstwo ciekawych samochodów i wiele różniących się od siebie dyscyplin. Wśród nich jest jedna wyjątkowo widowiskowa – to drifting. Dzięki temu tekstowi dowiecie, o co w tej całej „jeździe bokiem” chodzi.
Spis treści
Japoński rodowód
Pokonywanie zakrętów bokiem jest niemal tak stare, jak sportowe samochody. Niemniej, żeby móc mówić o historii driftingu, musimy się przenieść w czasie do lat 60. i Japonii. Jak to często bywa, początkowo sport ten był uprawiany nielegalnie na krętych drogach publicznych. Z czasem jednak zaczęto organizować oficjalne zawody. Za ojca driftingu uważa się oczywiście Japończyka – Kunimitsu Takahashiego. Sami widzicie, że akcja filmu Szybcy i Wściekli: Tokyo Drift nie mogła toczyć się w innym miejscu na świecie.
Bez napędu na tył nie da rady
Jeśli macie Golfa albo nawet Subaru Imprezę WRX i już napaliliście się na drifting, to muszę Was zmartwić. Żeby zacząć próbować swoich sił w tym sporcie, musicie mieć auto z napędem na tylną oś. Nie ma zmiłuj. Oczywiście da się wprowadzić w kontrolowany poślizg samochód przednionapędowy, a Fiesta Kena Blocka ma napęd na wszystkie koła. Na zawodach jednak takich nie uświadczycie. Nie dajcie się zwieść pozorom – niektórzy zawodnicy przerabiają samochody przednionapędowe na takie z tylnym napędem. Amerykanin Tanner Foust startuje w zawodach Passatem!
Auta drifterów są mocno zmodyfikowane
Żeby spróbować pojeździć bokiem, wcale nie potrzebujecie auta o niesamowitych osiągach. Przy odpowiednich oponach i masie wystarczy silnik o mocy nieprzekraczającej 200 koni mechanicznych. Samochody profesjonalistów są jednak bardzo zmodyfikowane. W takich autach moc silnika często przekracza 500 koni (a czasami dochodzi do aż 800), stosowane jest sportowe zawieszenie o dużym zakresie regulacji, wyczynowe skrzynie biegów i specjalne mechanizmy różnicowe. Niektórzy drifterzy dodatkowo podnoszą moc swoich aut. Montują w nich instalacje wtryskujące podtlenek azotu i tankują paliwo, którego 85% stanowi alkohol. Moc ponad wszystko!
W Polsce jest kilka lig i wielu dobrych zawodników
Drifting staje się w Polsce coraz popularniejszym sportem. Poza zimową przerwą praktycznie co weekend w jakimś mieście odbywają się zawody driftingowe. Mamy kilka oficjalnych lig, w tym trzy największe: Drift Masters Grand Prix, Driftingowe Mistrzostwa Polski i Drift Open, w których oprócz Polaków startuje wielu obcokrajowców. Nasi zawodnicy wyjeżdżają również na zagraniczne zawody. W tym sezonie słynnej serii Formula Drift w USA możemy nawet oglądać rodaka, Piotra Więcka. Takie nazwiska jak właśnie Piotr Więcek, Paweł Trela czy Jakub Przygoński znane są nie tylko fanom driftingu mieszkającym nad Wisłą.

fot. Kacper Nowogrodzki / AutsideR
Zasady nie są proste
O zasadach rywalizacji w ramach zawodów driftingowych mógłbym napisać osobny artykuł. Tym bardziej, że mogą się nieco różnić w zależności od ligi. Postaram się jednak przybliżyć Wam podstawy. Wyobraźcie sobie, że uczestniczycie w zawodach. Startujecie w parze z innym zawodnikiem. Są dwa przejazdy, w jednym Wy gonicie przeciwnika, w drugim on Was. Wszystkiemu przyglądają się sędziowie, którzy przydzielają punkty za przejazd. By zdobyć jak najwięcej punktów, musicie jechać jak najszybciej, w czasie poślizgu wychylać samochód pod jak największym kątem i pokonać trasę odpowiednim torem jazdy.
Zwracajcie również uwagę na przeciwnika – jeśli to Wy uciekacie, musicie odskoczyć mu jak najbardziej, natomiast gdy go gonicie starajcie się trzymać jak najbliżej jego boku. Wystrzegajcie się błędów – wyprostowanie kół w czasie poślizgu, wypadnięcie z trasy czy zaniechanie jazdy bokiem w którymś z zakrętów kończy się utratą punktów w danym biegu. Po dwóch przejazdach punkty są sumowane i ten, który zdobył ich więcej przechodzi dalej, by zmierzyć się ze zwycięzcą innej pary. Co z drugim? A drugi może pakować auto na lawetę i wracać do domu. Co ciekawe, w driftingu można pożyczyć samochody od innych zespołów i faktycznie zdarzają się sytuacje, w których zawodnicy startują w cudzych autach.
To drogi sport
Jak to ze sportami motorowymi bywa – drifting to drogi sport. Oprócz wydatków na paliwo, budowę samochodu i jego serwisowanie, dochodzą również koszty opon, które w przypadku tej dyscypliny są spore. A drifterzy jeżdżący w popularnych ligach korzystają zawsze z nowych opon. I to nie takich z pobliskiego marketu, lecz specjalnie stworzonych do jazdy bokiem. Mało tego, zawodnicy twierdzą, że z każdego modelu powstaje dym o innym zapachu! Przyznam szczerze, że bardzo lubię ten zapach.
Teraz wiecie już o driftingu na tyle dużo, że możecie zobaczyć go na żywo. To kiedy widzimy się na zawodach?
Chcecie dowiedzieć się jeszcze więcej o tej szalonej dyscyplinie motorsportu? Chcecie poznać bliżej jednego z najbardziej znanych polskich drifterów i jego niezwykły samochód? W takim razie przeczytajcie mój dwuczęściowy wywiad z jednym z najbardziej znanych zawodników – Pawłem Trelą.
Część I – Paweł Trela: Zapach palonej gumy o poranku jest bez sensu
Część II – Paweł Trela: chłopaki z naszego teamu podpuszczają ludzi