Tylko w ciągu roku zamknięto w Polsce 15 tysięcy sklepów. Niektórzy twierdzą, że za drastyczny spadek liczby placówek handlu detalicznego odpowiada ustawa o ograniczeniu handlu, a inni określają to naturalną zmianą. Prawda leży gdzieś pośrodku.
Ustawa o ograniczeniu handlu nigdy nie była i nie będzie idealna. Podzieliła nasz kraj na jawnych przeciwników i zwolenników (bądź neutralistów) pracy w niedzielę. Chociaż udało się inaczej zagospodarować niedzielne poranki i popołudnia wielu Polaków, to nie wszystko poszło zgodnie z rządowym planem.
Jednym z zadań ustawy ograniczającej handel w niedziele miała być poprawa sytuacji małych, lokalnych sklepików. To one miały stanowić alternatywę dla wielkich dyskontów spożywczych. Jak wskazują statystyki Banku Danych lokalnych GUS, pozytywnych zmian nie odnotowano. Otwarcie powiedział to też w marcu br. premier Mateusz Morawiecki. A co z negatywnymi skutkami?
Spis treści
Gdzie wyparowało 15 000 sklepów?
Od końca 2017 do końca 2018 roku zamknięto w Polsce 15 tysięcy sklepów detalicznych. Brzmi to jak konsekwencja zaostrzenia ustawy o handlu, prawda? Nic bardziej mylnego. To statystyczna zmiana zgodna z utrzymującą się od 2004 (w uogólnieniu) tendencją. Dowody? Rok wcześniej zamknięto 12 tysięcy sklepów, czyli wciąż bardzo dużo. Względem 2004 roku liczba sklepów zmalała aż o 31 tysięcy.
Abstrahując od statystyki: czy ktoś naprawdę odczuł te spadki? W ostatnich latach spora część konsumentów przeniosła swoje zakupy do dużych sklepów. Upadki małych placówek handlowych uzupełniały się z narodzinami supermarketów, co pozwoliło nam wyprzeć ze świadomości istnienie małych sklepów. Ja nie żałuję – nie odnotowałem zamknięcia żadnego małego sklepu, który darzyłbym sympatią. Może to też dlatego, że sklepy, które zamknięto, wcale nie były w większości, wbrew przekonaniom, małymi sklepikami.
Przeżyli sprytniejsi
Nie ma zasady co do tego, którym przedsiębiorcom niedzielny zakaz handlu pomógł, a którym utrudnił. Sytuacja finansowa poszczególnych sieci handlowych, na przykładzie których najłatwiej analizować zmiany, jest więcej niż niejednoznaczna. Portugalska sieć dyskontów spożywczych zyskała w zeszłym roku 2 pkt proc. do swojego udziału w rynku. Przybyło im jednak w Polsce tylko 9 sklepów (netto), co jest relatywnie słabym wynikiem.
W przypadku pozostałych graczy zamknięto w naszym kraju wiele brytyjskich super- i hipermarketów oraz małych, osiedlowych sklepików sygnowanych logo francuskiego giganta handlu. Nie ma wskazań na bezpośredni wpływ ograniczeń w handlu na ilość zamykanych sklepów, ale z pewnością nie pozostają one bez znaczenia.
Jak to więc możliwe, że niektóre sieci utrzymują obroty na tym samym poziomie lub je zwiększają? To efekt wzmożonej konkurencyjności, której ziarno zasiała ustawa o ograniczeniu handlu. Ciężko było nie zauważyć większej ilości promocji i nowych, cyklicznych akcji wyprzedaży, które zorganizowały na przestrzeni ostatnich miesięcy duże sklepy.
Kto z nas nie nucił nigdy piosenki o sobotniej wycieczce do sklepu i parkingu? Kto z nas nie stał w kilometrowej, sobotniej kolejce do kasy? Sobota i inne dni tygodnia wyrównały niedzielne straty. Straciły natomiast małe sklepy, które w tygodniu notują mniejsze zyski – oczywiście na poczet tych niedzielnych. W teorii wszystko się bilansuje. W praktyce cieszą się tylko ci sprytni.
Zyskali nieliczni
Mowa o sieciach franczyzowych i stacjach paliw. To placówki handlowe, które łączą w sobie popularność i mnogość promocji znane z wielkich marketów, ze swobodą organizacji sprzedaży typową dla małych przedsiębiorców. Sieć małych sklepów z zielonym płazem w logo to najlepszy przykład grupy przedsiębiorców, którzy na zakazie handlu w niedzielę wyraźnie zyskali.
Operator tej franczyzy zwiększył przychody w 2018 roku o 60% względem roku poprzedniego. Koncepcja biznesowa spółki zakłada tworzenie nowych sklepów wszędzie tam, gdzie klienci potrzebują miejsc na szybkie i wygodne zakupy. Dzięki rozbudowanej sieci sklepów i licznym sztuczkom prawnym, zielona spółka jest w stanie zagwarantować obie te korzyści.
Prawnicy i politycy krytykują tę niepohamowaną ekspansję, która zdaniem wielu wynika z nieuczciwych, choć legalnych praktyk. Sklepy z zielonym logo wykorzystują luki prawne, m. in. po to, aby jako placówki pocztowe bezstresowo funkcjonować w niedziele. Równie dobrze radzą sobie największe w Polsce koncerny paliwowe – już prawie 1/3 ich przychodów pochodzi ze sprzedaży produktów innych niż paliwa. Zgaduję, że sporo produktów spożywczych sprzedaje się tam właśnie w niedzielę.
Trzeba przyznać, że jakkolwiek nietypowe lub nieetyczne są działania tych przedsiębiorców, stanowią uzupełnienie rynku i dla konsumentów ich obecność ma pozytywny charakter. Nie lubię tamtejszych cen, ale zdarza mi się korzystać z ich usług.
E-commerce nie narzeka
Sytuacja w handlu stacjonarnym jest niejasna, ale biznes internetowy klarownie korzysta na niedzielnym chaosie. Szwedzka sieć sklepów meblowych, która od niedawna działa w internecie, zauważyła ostatnio widoczną migrację klientów. Już 10% obrotów firmy stanowi przychód pozyskiwany online, ale pojawiły się też spadki spowodowane niedzielnym zamknięciem sklepów. Firmy zajmujące się sprzedażą online, pozbawione sklepów stacjonarnych, odnotowują z kolei przepływ klientów z innych sklepów, które uniemożliwiły, utrudniły lub odebrały przyjemność z fizycznych zakupów.
Już 62% Polaków robiło kiedyś zakupy online. Jesteśmy jednym z krajów, w którym ten sektor rośnie najdynamiczniej. Najwięcej kupujemy od niedzieli do czwartku. Według czerwcowego raportu firmy Gemius cenimy tę formę zakupów za nieograniczony czas wyboru, dostępność sklepów przez całą dobę i brak konieczności odwiedzenia fizycznego sklepu.
Artykuły spożywcze, których niedostępność w niedzielę boli niektórych najbardziej, nie są jeszcze dużym odsetkiem artykułów sprzedawanych online. Czy ulegnie to zmianie? Wyczekujemy w tej kwestii rozwoju sektora dostaw spożywki. Kurier z usługą małej chłodni albo chłodzone paczkomaty (których wprowadzenie rozważa niemiecka sieć dyskontów) mogą być do tego idealną okazją. Jeśli można rozpatrywać rozwój internetowego handlu jako skutek zmiany prawa, to… wspaniale. Polska ma szansę stać się w tej branży bardzo istotnym krajem.
Od stycznia zaostrzony zakaz handlu w niedziele. Jest szansa, że nie na długo
Dobra mina do złej gry
Pracownicy dużych marketów cieszą się, że mają wolne niedziele. Małe sklepy raduje większy utarg w ostatnim dniu tygodnia. Klienci podobno przeznaczają niedziele na odpoczynek. Franczyzobiorców zadowala ogół sytuacji. Kto w tym wszystkim robi dobrą minę do złej gry, a kto jest naprawdę ukontentowany?
Zaryzykujmy, że nikt. Z pewnością nie pracownicy czy właściciele zamkniętych 15 000 sklepów. Handel przeżywa specyficzny okres, a ustawa regulująca handel w niedziele tylko to komplikuje. W przyszłym roku nadchodzą kolejne zmiany – ile sklepów zniknie i czy w bezpośrednim następstwie?