Kilka dni temu swoją premierę na Netflixie miał drugi sezon serialu Wiedźmin, który powstał w nawiązaniu do sagi Andrzeja Sapkowskiego o tym samym tytule. Zdawałoby się, że to prawdziwa gratka dla fanów prozy, która w tym roku obchodzi swoje 35-te urodziny. Jednak czy serial spełnia oczekiwania prawdziwych fanów?
TEN ARTYKUŁ NIE ZAWIERA SPOILERÓW.
Są w życiu rzeczy, na które z utęsknieniem czeka się latami. Tak też miałam z serialem Wiedźmin, który miał być przecież adaptacją serii moich ulubionych książek Andrzeja Sapkowskiego. Książek, które pokochałam 20 lat temu i czytałam pięciokrotnie w różnych momentach swojego życia, za każdym razem wynosząc z nich coś nowego.
Czy dla zagorzałej fanki sagi o Wiedźminie, serial od Netflixa jest tym, na co warto było czekać tyle lat?
Spis treści
Adaptacja a ekranizacja
Drugi sezon serialu o Wiedźminie dość mocno odbiega fabularnie od treści książkowej. I ma do tego prawo, ponieważ jest adaptacją, a nie ekranizacją. Oznacza to, że jego scenarzystka Lauren S. Hissrich jedynie opiera się na uniwersum stworzonym przez Sapkowskiego. Tym samym dowolnie wprowadza nowe postaci, przeinacza kolejność zdarzeń, usuwa je, dodaje nowe, czy dorabia historię bohaterom, którzy w książce jej nie mieli. Albo wręcz nigdy nie istnieli na papierze. To stwarza nowe możliwości do skonstruowania wątków, które w inny sposób wytłumaczą więzi łączące bohaterów.
I okej. Nikt nie obiecywał ekranizacji, która będzie wiernym odtworzeniem wydarzeń z książki. Jednak moje serduszko, które 20 lat temu nieodwracalnie skradł Biały Wilk i jego cały świat, lekko boli. Dlaczego? Ponieważ Andrzej Sapkowski stworzył doskonale złożone uniwersum, w którym każdy, nawet poboczny wątek ma przełożenie na pełny odbiór opowieści oraz decyzji, jakie podejmuje nasz protagonista. A po zaadaptowaniu owej prozy na potrzeby serialu, dostajemy zawiłą historię, która jest dla mnie nie do końca zrozumiała.
Ale to nie mój Wiedźmin
Doskonała pamięć książkowej fabuły nieco przeszkadzała mi cieszyć się tym – muszę przyznać – dość ciekawie skonstruowanym światem i na nowo budować więź z serialowymi wersjami znanych mi bohaterów. Choć odnalazłam pewien rodzaj przyjemności w wyłapywaniu kolejnych nieścisłości ekranowego wydania w stosunku do sagi, to jednak wciąż nie opuszczała mnie myśl, że to po prostu nie jest mój Wiedźmin. I paradoksalnie mam tu na myśli bardziej całe uniwersum, niż samą postać głównego protagonisty, ale o tym zaraz.
Wielu ekranowych bohaterów zyskało nową osobowość, kierowały ich inne pobudki, niż ich książkowe wersje, a nawet nawiązywali relacje, które rzuciły inne światło na znane z prozy wydarzenia. O słuszności tych scenariuszowych decyzji przekonamy się z pewnością w kolejnych sezonach.
Jedyną osobą, która zdaje się być dość wierna oryginałowi, jest główny bohater, czyli Geralt. Z wiadomości zakulisowych wiemy, że to sam Henry Cavill wcielający się w postać Wiedźmina, miał na to spory wpływ, robiąc co w jego mocy, żeby przybliżyć się do książkowego pierwowzoru na tyle, na ile pozwoliła mu scenarzystka. To dobry, solidny Wiedźmin.
Myślicie może, dlaczego w takim razie się czepiam, skoro mam świadomość, że to tylko adaptacja stworzona przez scenarzystkę, która przecież może sobie robić co chce? Ponieważ historia pokazuje, że można sobie robić, co się chce i robić to – moim zdaniem – wybitnie.
Przecież gra Wiedźmin też była adaptacją
Trylogia gier o Wiedźminie to również jedynie adaptacja przygód Wiedźmina. Co zatem sprawiło, że te 3 gry, a zwłaszcza ostatnia część pt. Wiedźmin 3: Dziki Gon, stała się międzynarodowym bestsellerem, który pomógł Geraltowi trwale zaistnieć w świadomości odbiorców z całego świata? I w tym samym czasie nie zrazić fanów, którzy pokochali książkowy pierwowzór?
Jest to zasługa twórców gry z polskiej ekipy CD Project, która wykazała się ogromnym wyczuciem fabularnym i sprawiła, że historie przedstawione w grze są doskonałym uzupełnieniem tego, co znaliśmy z książek. Co krok napotykamy na smaczki nawiązujące do prozy, a wszystko jest osadzone na linii czasu w tak sensowny sposób, że nie koliduje z wydarzeniami znanymi z sagi.
Tutaj nikt nie sili się na pisanie znanej czytelnikom historii na nowo. Ot, bierzemy udział w przygodach, które działy się jakby w międzyczasie lub po książkowych wydarzeniach. Do tego zarówno znani z sagi, jak i nowo wprowadzeni bohaterowie są na tyle wiarygodni, że śmiało można pomyśleć no tak, to logiczne i nawiązuje do książki.
Bo fakt, że twórcy gry książkę czytali, i co najważniejsze, zrozumieli, bije z praktycznie każdej sceny. Z kolei w przypadku serialu odnoszę wrażenie, że ktoś sagę, owszem, przeczytał, ale bardzo dawno temu i postanowił streścić głównej scenarzystce tyle, ile zapamiętał.
Jest jeszcze jedna, bardzo ważna cecha, która sprawiła, że pokochałam tę trylogię od pierwszego zagrania. Ten ciężki do uchwycenia, ale jednak namacalny słowiański i ludowy sznyt, którego zabrakło mi w serialowej wersji przygód Geralta. Być może wpływ na to ma fakt, że gra wyszła z rąk Polaków, którzy jak nikt inny byli w stanie zaadaptować klimat stworzony przez ich rodaka w książkowej sadze. W serialu jednak jakoś go nie czuję.
A co z tymi, którzy książek nie czytali?
W związku z tym, że nie potrafię obiektywnie podejść do tego netflixowego Wiedźmina, oddaję głos naszej twórczyni Oli Popiel z bloga kulturalnameduza.pl. Ola jest ogromną fanką filmów, seriali i książek, którym w całości poświęca swoją stronę. Przyznaje, że nigdy nie czytała sagi, ani nie grała w grę, dlatego może w pełni skupić się na fabule bez jakichkolwiek uprzedzeń.
Fabuła trzyma w napięciu, a widz nawet w ostatnich sekundach może wydusić z siebie ciche „wow” (no chyba że dla czytelników książek tam nie ma żadnego wow, ale dla mnie jak najbardziej było).
Przeczytaj recenzję Kulturalnej Meduzy.
Petycja, która nic nie zmienia
Obecnie w Internecie krąży petycja, której twórcy żądają zwolnienia Lauren S. Hissrich ze stanowiska głównej scenarzystki. Dla wielu fanów jej wizja historii Wiedźmina jest profanacją dzieła Sapkowskiego, a sam serial został stworzony bez zrozumienia i odpowiedniego poszanowania dla pierwowzoru. Zarzuca się jej lekceważącą postawę w stosunku do fanów sagi i nie branie pod uwagę sugestii, które miałyby ulepszyć serial.
Mimo ogromnej popularności całego uniwersum, petycję (w momencie, w którym publikujemy ten artykuł) podpisało dopiero 7.000 osób z całego świata. Nie jest to imponujący wynik biorąc pod uwagę procent negatywnych głosów pod każdą możliwą internetową dyskusją na temat nowego sezonu serialu. Może jednak fani prozy wciąż chcą dać scenarzystce szansę?
Czy obejrzę kolejny sezon Wiedźmina? Obejrzę. Czy nadal będę narzekać? Bardzo bym nie chciała. Wciąż mam nadzieję, że to znaczące odejście od książkowej fabuły doprowadzi mnie do momentu, w którym i ja – zagorzała fanka sagi Wiedźmina – również powiem w końcu wow!