Dokument Tomasza Sekielskiego wbija w fotel od pierwszych minut oglądania. Dalej jest już tylko trudniej i mocniej. „Tylko nie mów nikomu” dotyka najbardziej wstydliwych problemów Kościoła, bezlitośnie je obnaża i żąda od widza, żeby nie odwracał wzroku od nieszczęścia ofiar. A to nie jest łatwe.
O tym, że zjawisko pedofilii w Kościele istnieje i od lat jest starannie tuszowane, wiedzą chyba wszyscy. Co innego jednak wiedzieć, a nawet mentalnie się temu sprzeciwiać, a co innego zobaczyć na własne oczy, jak wydarzenia z dzieciństwa odcisnęły piętno na całym życiu molestowanych osób. Przekonać się, jak bezwzględnie, wręcz bezczelnie, proceder ten jest maskowany.
„Tylko nie mów nikomu” było dla mnie wyzwaniem. Co chwila wciskałam pauzę, żeby wziąć głęboki oddech. To taki film, którego właściwie nie chciałoby się widzieć, ale powinno. Dzięki temu, że powstał ze społecznej zbiórki, jest dostępny dla każdego. Na tym polega jego siła: po prostu nie można dłużej zamiatać sprawy pod dywan, skoro wiedzą o niej już wszyscy. O ile o „Klerze” można by powiedzieć, że przecież to tylko fabuła, o tyle wydarzenia zawarte w dokumencie Sekielskiego naprawdę miały miejsce. Nie ma temu jak zaprzeczyć i nie da się tego zlekceważyć.
Spis treści
Cierpienie ofiar
Gdy ukazał się film „Leaving Neverland”, w którym ofiary Michaela Jacksona opowiadają o krzywdach doznanych w dzieciństwie, wiele osób pytało, dlaczego nie mówiły o tym wcześniej. Dlaczego godziły się na to i wracały do pedofila-oprawcy. „Tylko nie mów nikomu” daje na nie precyzyjne odpowiedzi. Doskonale pokazuje, jak działa mechanizm przemocy, jak pedofil osacza swoją ofiarę, manipuluje, uzależnia od siebie i wreszcie w jaki sposób zapewnia sobie bezkarność (tylko nie mów mamie, bo inaczej urwę ci pisiolka).
Ten mechanizm jest bardzo uniwersalny w relacji ofiara ‒ oprawca. Działa bardzo podobnie również w przemocy domowej i we wszelkich sytuacjach, w których jedna osoba nadużywa swojej władzy i siły na niekorzyść innej.
To niezwykle wstrząsające, stanąć z ofiarami przemocy oko w oko i towarzyszyć im w konfrontacji z demonami przeszłości. Widzimy autentyczny strach, rozpacz, słyszymy pytanie dlaczego ja?, które będą sobie zadawać do końca życia. W ich opowieściach nienawiść do sprawców miesza się z wpojonym w dzieciństwie szacunkiem do osoby duchownej. Wpojonym przez rodziców, opiekunów, którzy nie chcieli przyjąć do wiadomości tego, co się dzieje.
Perfidia Kościoła
Cierpienia ofiar to ta smutna, poruszająca warstwa dokumentu. Ale jest jeszcze druga: ta bulwersująca, budząca wściekłość. Oto mamy księdza, który po latach molestowania dzieci znajduje spokojną, bezpieczną przystań w domu księży emerytów, gdzie ma zapewniony przytulny pokoik i opiekę sióstr zakonnych. I innego, który mimo wyroku za molestowanie siedmiolatków odprawia rekolekcje dla dzieci w innej parafii.
„Tylko nie mów nikomu” ukazuje, jak doskonale pedofile w Kościele są kryci. Zmowa milczenia, przenoszenie na drugi koniec Polski, chowanie skompromitowanych księży w ośrodkach misyjnych. Owszem, ofiary mogą domagać się sprawiedliwości od Kościoła. Mogą złożyć zeznanie przed komisją kościelną, bez własnych świadków i pod przysięgą, że zachowa się w tajemnicę w sprawach, o które jest się pytanym.
Gdy jeden z bohaterów dokumentu ma składać zeznania, zostaje zapytany, o jakiego rodzaju czyny posądza księdza. Posądza, nie oskarża. Jaką wartość i siłę sprawczą miałyby mieć takie zeznania, skoro z góry zakłada się, że ofiara kłamie? Skoro ujawnione fakty nigdy nie ujrzą światła dziennego i nikt się o nich nie dowie?
Postawa duchownych
Dokument Sekielskiego nie ma na celu atakowania Kościoła. Ma zwrócić uwagę na nieprawidłowości, które dzieją się w tym środowisku: ciche przyzwolenie na pedofilię i jej staranne maskowanie. Nie sposób jednak nie zwrócić uwagi na to, że księża wcale nie żałują swoich czynów. Nie mają wyrzutów sumienia w stosunku do ofiar. Niektórzy uważają wręcz, że krzywdę można wynagrodzić pieniędzmi, co dla poszkodowanych jest jak brutalny policzek.
Z ust duchownych padają stwierdzenia typu pan Bóg jest sprawiedliwy i ja tej sprawiedliwości się boję. Próbują usprawiedliwiać się ‒ te sprawy męskie się odezwały w pewnym wieku ‒ a nawet przerzucać odpowiedzialność na ofiarę: miałeś apetyt, a równocześnie była w tobie skromność. Równorzędnie żeśmy się tym darzyli. Wygląda na to, że pedofile zupełnie nie zdają sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządzili, nawet po wielu latach. Ksiądz, do którego przychodzi Anna co prawda deklaruje, że odprawia msze za swoje ofiary, jednak robi to raczej ze strachu przed brodatym szefem w niebie.
Przeczytaj też: „Leaving Neverland”. Dzieciństwo zrujnowane.
Ciekawy wątek porusza psycholog Małogorzata Szewczyk-Nowak. Podkreśla ona, że nie wszyscy sprawcy przestępstw seksualnych są pedofilami per se. Często czyny pedofilne mają charakter zastępczy. Oprawcy sięgają po dzieci, by zaspokoić swoje potrzeby seksualne, bo są one dla nich bardziej dostępne niż osoby dorosłe. Instytucja kapłaństwa bardzo temu sprzyja: z jednej strony obowiązuje celibat, z drugiej zaś ksiądz to zawód zaufania i publicznego i ktoś, kto często ma kontakt z małoletnimi.
„Tylko nie mów nikomu” nie przynosi gotowych rozwiązań. Pozostawia widza z poczuciem, że trzeba działać, że coś trzeba zrobić. Tylko co?