Ci okropni instagramerzy tylko by chcieli wszystko za darmo! To znaczy, za stories lub za posty. A jeśli Wam powiem, że to marki pierwsze zaczęły składać blogerom takie propozycje nie do odrzucenia?
Korespondencja z instagramowiczami liczącymi na darmowy obiad i drinki w zamian za nagranie stories wywołała gorącą dyskusję. Posypał się hejt na influencerów, którzy chcieliby mieć wszystko za darmo. Podobnie jak wtedy, gdy właściciel hotelu opublikował podobną propozycję blogerki, która w zamian za nagrania liczyła na darmowy nocleg.
W takich sytuacjach zawsze kończy się wnioskiem: „tym influencerom to się w głowach poprzewracało”. I bardzo mnie cieszy, że tym razem wreszcie przez chór głosów o tych złych i leniwych blogerach, co to za nic nie chcą płacić, przebiły się także wypowiedzi, z których wynika, że agencje i marki też nie zawsze chciały.
Spis treści
Barter, prestiż i satysfakcja
Przez 4 lata prowadziłam bloga. W pewnym momencie zaczęłam dostawać propozycje współpracy. Może artykuł z linkiem dofollow (tzn. indeksowanym przez Google) o serwisie z voucherami na przygody? A może z propozycjami prezentów? Albo wstawienie na mojego bloga gotowego artykułu opracowanego przez agencję? To część pomysłów. A wynagrodzenie?…
Na przykład voucher o wartości 50 zł do wykorzystania w mieście oddalonym o 100 km od mojego. Albo: a co by pani chciała w zamian?, a potem: to niestety nie możemy się zgodzić (bo napisałam, że za reklamę oczekuję wynagrodzenia). Albo książka o wartości 29 zł, którą uprzednio miałam zrecenzować. Marki takie propozycje składają non stop. Napisz dla nas tekst, opublikuj zdjęcie… Za produkt. Za barter. Za prestiż i satysfakcję. Spytajcie blogerów – tych znanych bardziej i mniej. Każdy z nich taką propozycję dostał, i to nie raz.
Co zatem było pierwsze: biedainfluencerzy czy biedamarki?
Nie, bieda-marek nie było. Bo marki mają za co się reklamować u blogerów, ale nauczyły się, że wystarczy wysłać kilka produktów za darmo, by dostać polecenia i linki dofollow. Czy zawsze to tak dobrze skutkuje? Jeszcze kilka lat temu budowanie społeczności odbywało się w bardziej etyczny sposób niż teraz, więc być może nawet i na niszowych blogach jakiś efekt był. A jeśli nie w konwersjach, to przynajmniej w pozycji strony w Google (tyle linków prowadzących!).
Życie na freelancingu – co trzeba wiedzieć, by praca na własny rachunek nie okazała się fikcją?
Blogerzy, czasem nawet tacy, których czytali wyłącznie mama, tata i pies, dostawali propozycje barteru od marek. Nauczyli się, że to działa i w ten sposób można łatwo otrzymać gratisy. Z czasem stwierdzili, że bez sensu jest czekać na wpadające przypadkowe propozycje, skoro samemu można je składać i to tym markom, które ich faktycznie interesują. I najwyraźniej dobrze szło. Do momentu trafienia na właściciela restauracji, który postanowił to zjawisko wyśmiać.
Ale czy to faktycznie jest takie śmieszne, skoro jednak nie od influencerów się zaczęło?