Podobno wystarczyłoby tylko lekko zmodyfikować ludzki genotyp, aby zmniejszyć szansę na zachorowanie na miażdżycę. Niewiele trzeba też zmienić, aby określić kolor włosów czy oczu. Możemy bawić się naszym ciałem tak jak w Simsach. Tylko kto chciałby się w to wikłać?
O ludzkim organizmie wiemy coraz więcej. Nie tylko rozłożyliśmy dzieło Matki Natury na czynniki pierwsze, lecz także zaczynamy w nie ingerować. Niczym nowym nie są przecież operacje plastyczne czy dieta sterydowa. Wchodzimy chyba jednak na nowy poziom – poziom modyfikacji genetycznej ludzi.
Spis treści
Wystarczy jedna zmiana
Najnowsze badania naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego dowiodły, że za podatność na choroby serca odpowiedzialny jest w istocie jeden, konkretny gen. Człowiek utracił go w wyniku mutacji, jaka zaszła 2 miliony lat temu. W porównaniu do innych ssaków, choć nie wszystkich, łatwiej nam o komplikacje tętnicze. Głównie w aorcie, tętnicach mózgowych i wieńcowych oraz tętnicach kończyn. Miażdżyca może powodować ataki serca, które są schorzeniem występującym niemal jedynie u człowieka. U szympansów, przykładowo, to stan praktycznie niespotykany.
Badacze, którzy poszli o krok dalej, odkryli, że zmiana genetyczna w obrębie omawianego genu faktycznie przynosi skutki. Sprowadzając poziom genu CMAH u myszy do ludzkiego, deficytowego, potwierdzono zależność. Myszy bliższe poziomem genu do ludzi miały więcej problemów z sercem niż pozostałe. Chociaż to jeszcze nie do końca możliwe i tylko w teorii proste, modyfikacja ludzkich genów byłaby dobrym sposobem na leczenie chorób serca.
Z pewnością jest do odkrycia jeszcze wiele tajemnic, które w prosty sposób pozwoliłyby uczynić nasz gatunek silniejszym. I choć brzmi to niczym film Marvela, w którym ludzie zyskują supermoce, to w rzeczywistości jest to pomysł na nową odmianę medycyny profilaktycznej.
Kto nie ryzykuje…
Ten nie pije szampana. Czy warto o tego szampana walczyć? Ci sami naukowcy, którzy wpadli na pomysł modyfikacji, póki co negują jej opłacalność. Zmniejszenie ryzyka przyszłych chorób oznacza jednocześnie zwiększenie ryzyka niepożądanych reakcji organizmu. Stany zapalne wynikające z intensywnej reakcji obronnej organizmu to dopiero początek listy możliwych problemów.
Co by było, gdyby człowiek zaczął modyfikować swój organizm na potęgę? Prawdopodobnie ulice zalałyby tłumy zmutowanych zombie. Pytanie brzmi, czy gra w ludzkie GMO miałaby sens i czy warto ponosić jakiekolwiek ryzyko. Modyfikujemy już pomidory, ryż i kurczaki. Czy natura jest w stanie przyjąć więcej zmian?
Zmodyfikowana etyka
Zastanawia mnie też moralne przyzwolenie na genetyczne zabawy z ludźmi w roli głównej. Tak jak nie podoba mi się botoks, który jest przecież tylko desperackim sposobem na zamrożenie czasu i walkę ze zmarszczkami, tak nie mogę przekonać się do zmian w naszym wnętrzu. W ogóle nie mogę przekonać się do zmian w jakimkolwiek wnętrzu.
Staram się to zilustrować. Mówi się na przykład, że francuskie auta są awaryjne. Wystarczyłoby więc kupić używanego francuza za grosze i wstawić kilka niemieckich części. Nie wiem jeszcze jak, ale to byłoby już zadaniem „naukowców”. Jeździłby i brzmiał znacznie lepiej. Cały ten pomysł to jednak motoryzacyjny (i etyczny) koszmar!
Epoka transhumanizmu
Taki koszmar rozpoczyna coś zupełnie nowego w dziejach ludzkości. Nie możemy już mówić o planach naukowców tylko jako o eksperymentach genetycznych. To początek nowej epoki – epoki transhumanizmu. Zmiany w genotypie będą oznaczały też liczne zmiany fenotypowe. Ludzie, jakich znamy, staną się z czasem wyjątkowymi jednostkami żyjącymi w gronie modyfikowanych istot – wręcz wśród Avengersów.
Pal licho pojedyncze przypadki związane z efektami ubocznymi. Wyobraźmy sobie konflikt społeczny do jakiego dojdzie wskutek starcia tych silnych, zmodyfikowanych i tych słabych, czyli zwykłych nas. Powstało już nowe określenie na ludzi ze zmodyfikowanym genotypem. GMH, czyli Genetically Modified Humans, to w istocie rasa, która niedługo zamieszka wśród nas. Świadomie użyłem słowa niedługo. W Chinach pierwszej zmiany w genotypie dokonano już 2015 roku. Teraz naukowcy próbują podmieniać uszkodzone geny na geny rodziców czy krewnych, ale wciąż robią to w ukryciu. Efekty modyfikacji nie są jeszcze spektakularne, a długofalowe ryzyko wciąż pozostaje nieznane.
Z jednej strony zżera mnie ciekawość, co uda się osiągnąć w dziedzinie inżynierii genetycznej. Z drugiej, najzwyczajniej boję się o przyszłość naszego społeczeństwa. Być może dojdzie do tego, że relacje między nami a GMH będzie trzeba regulować na poziomie instytucjonalnym, a nie tylko interpersonalnym. Zrobi się ciekawie, ale i dziwnie.
W przyszłości będą rodziły się piękniejsze i zdrowsze dzieci. Jeśli tego dożyjemy, pójdziemy w odstawkę. Może to i dobrze? Walka o przetrwanie zapowiada się jak ta rodem z filmów katastroficznych. Historia się powtarza, ale teraz sami prosimy się o kreację rasy nadludzi.