Serial Tima Burtona szturmem podbił rankingi oglądalności na Netflixie i w kilka dni zdetronizował “Stranger Things”. Zachwytom w recenzjach nie ma końca, ale czy słusznie? Czy Wednesday to naprawdę serial inny niż wszystkie?
Od premiery serialu o przedstawicielce ekscentrycznej rodziny Addamsów, minęło już kilka tygodni, jednak wciąż jest on popularnym tematem. Mimo, że ma tylko 8 odcinków, obejrzenie ich wszystkich zajęło mi nieco czasu (praca i takie tam). Zdaję sobie sprawę, że poza mną są jeszcze inne osoby, które serialu nie skończyły lub nawet nie udało im się zapoznać z pierwszym odcinkiem, więc uczciwie ostrzegam: będą spoilery. Żeby sobie nie psuć zabawy, najlepiej zaczekajcie z przeczytaniem tekstu, aż zobaczycie końcowe napisy z ósmego odcinka.
Możecie też odwiedzić kanał Brody z Kosmosu i obejrzeć recenzję Juliana Jelińskiego. Jest bez spojlerów i daje pewne pojęcie, czego spodziewać się po produkcji Burtona.
Spis treści
Mogło być gorzej
Od razu przyznam, że nie przepadam za filmami Tima Burtona. Jak powiedział Julian w swojej recenzji, ich główny motyw to “jestem odmieńcem, nikt mnie nie rozumie” i nic szczególnego za tym nie stoi. I ja się z tym zgadzam.
Zwiastun serialu był jednak zachęcający. Przywoływał na myśl filmy z lat 90., w których Wednesday wraz z bratem dokonywali podobnych wyczynów, jak wrzucenie piranii do szkolnego basenu, by ukarać kilku wrednych chłopaków. Liczyłam więc, że serial będzie powrotem do tych klimatów pełnych gotyckiej groteski i czarnego humoru.
Czy się zawiodłam? Troszkę.
Jak pewnie wiecie, w serialu Wednesday trafia do szkoły dla odmieńców Nevermore. Uczą się tam wampiry, wilkołaki, syreny, gorgony i ogólnie każdy dzieciak, który ma jakieś magiczne moce lub nietypowe cechy, czyniące go wyrzutkiem w oczach młodzieży z tradycyjnego liceum. Czy to oznacza, że w końcu Wednesday pozna istoty bliskie sobie, tak samo zafascynowane mrocznymi klimatami?
Byłoby super. Niestety, Nevermore to coś na kształt Hogwartu, a zamiast barwnej ekscentrycznej społeczności mamy po prostu dzieciaki, które non stop powtarzają że są inne. Widzowi nie jest jednak dane w pełni doświadczyć tej inności. Poza kilkoma, swoją droga, bardzo fajnymi akcentami, nawyki odmieńców nie różnią się zbytnio od tego, co robią zwyczajni nastolatkowie. Spodziewałam się jednak, że będzie więcej akcji takich, jak dialog, w którym młoda wilkołaczyca chwali się swoją świecą o zapachu świeżego tatara lub scena, gdy jej bracia łapią frisbee w zęby pod wpływem swojej wilkołaczej natury.
Przyznacie, że koegzystencja krwiopijców, lykantropów i doppelgangerów pod jednym dachem to interesujący temat, który zwykłym śmiertelnikom jeży włos na głowie, zaś dla uczniów Nevermore jest po prostu kolejnym wtorkiem.
Do tego Wednesday nieustannie słyszy, że warto otworzyć się na ludzi, a zdobywanie przyjaciół jest super. Po kilku takich morałach zaczęłam się bać, że może serial zmierza w kierunku unormalnienia Wednesday i w ostatnim odcinku zobaczymy ją w jednym ze sweterków Enid, radośnie ściskającą nowe przyjaciółki. Co za ulga, że to się jednak nie stało, choć przyjaźń ze współlokatorką jest dla mnie po prostu wymuszona. Tak samo jak zawieszenie broni między Addamsówną, a syreną Bianką.
Za dużo wszystkiego
Może na to zwyczajnie zabrakło czasu, bo teenage drama jest jedynie tłem dla wątku kryminalnego. Przez większość serialu towarzyszymy Wednesday w pogoni za tajemniczym potworem, który morduje nie tylko “normalsów” z miasteczka, ale i uczniów z Nevermore. Muszę przyznać, że ta część fabuły była dla mnie dość przewidywalna, a jednocześnie za mocno rozbudowana, jak na 8-odcinkowy serial, w których twórcy chcieli jeszcze pokazać wizje Wednesday, jej rozmowy z psychologiem, interakcje z rówieśnikami, spotkania z rodzicami, seans spirytystyczny i wyścigi w kanu. W efekcie mamy sporo momentów, w których rozwiązanie magicznie trafia w ręce Wednesday. Ona sama zaś zdaje się działać bez planu i tylko szczęśliwe zbiegi okoliczności ratują ją przed konsekwencjami. Trochę dziwne, jak na postać, która od początku jest na przedstawiana jako bystra, bardzo zdolna i krok dalej niż wszyscy inni.
Więcej problemów serialu omawia autorka kanału Czerw Fantastyczny na YouTube, a ja przejdę do pozytywów, bo to też nie jest tak, że ich nie ma.
Dobre momenty
Bardzo podobał mi się dobór aktorów, a Jenna Ortega świetnie odegrała swoją rolę. Dodatkowe punkty za świetnie zrobioną Rąsię oraz gościnne pojawienie się wujka Festera – postaci, która -moim zdaniem- najlepiej zachowała swój charakter z poprzednich filmów. Scena z krwią na balu – oczywiste odniesienie do Carrie Stephena Kinga, również była super (choć tu też przyznam rację Julianowi, że reakcja odmieńców była dość… dziwna). Poczułam też nostalgię przy scenie łowienia ryb za pomocą materiałów wybuchowych – bardzo w stylu Addamsów, jakich pamiętam z seriali z lat 90.
Były więc fajne rzeczy, uważam po prostu, że mogło być ich więcej, a cały potencjał serialu został nieco zmarnowany. Całość oceniam na mocne OK.Może dlatego, że nie należę już do grupy docelowej, za bardzo patrzę na poprzednie produkcje z nazwiskiem “Addams” w tytule” lub dlatego, że dzieła Tima Burtona nigdy do mnie jakoś przemawiały. Tak czy inaczej serial da się oglądać i nawet dobrze się bawić, choć nie podzielam entuzjazmu większości widzów.