Nowy „maluch”, wznowienie produkcji Poloneza, reaktywacja Warszawy – w ostatnich latach media regularnie zalewały nas informacjami o bardziej lub mniej poważnych pomysłach wskrzeszania kultowych przed laty pojazdów. Koniec końców żaden z nich finalnie nie doczekał się realizacji, co zdaniem Michała Lisiaka z MotoRewia.pl akurat dobrze, bo były po prostu szkaradne. Skąd u autora taka niechęć do rodzimego rynku motoryzacyjnego? A może to nie jest niechęć, a spojrzenie na problem z zupełnie innej strony?
Niskie koszty produkcji i wykwalifikowani pracownicy sprawiają, że Polska jest jednym z największych producentów samochodów w Europie. Nie zmienia to jednak faktu, że większość sektora jest oczywiście w posiadaniu zagranicznych koncernów, a o seryjnie produkowanym rodzimym aucie, który rzeczywiście odpowie na potrzeby Polaków, możemy w zasadzie tylko pomarzyć.
Spis treści
Marzenia ściętych głów
A że te nic nie kosztują, wielu lubi kreślić różne fantastyczne scenariusze, jak na przykład wskrzeszanie niegdyś niezwykle popularnych w kraju nad Wisłą pojazdów. Warszawa, Syrena, Polonez – ile to już w ostatnich lat przewinęło się takich „wyśmienitych” projektów, które koniec końców i tak skończyły w szufladzie?
Zdaniem blogera Michała Lisiaka z MotoRewia.pl to jednak bardzo dobrze, bo wszystkie te pojazdy były paskudne. Autor w swoim wpisie zawraca uwagę, że doskonale pamięta końcówkę PRL-u i zupełnie nie rozumie, jak można tęsknić za „pseudosamochodami”, które istniały w tamtym czasie. Czy to jednak oznacza, że nie chce polskiego samochodu? (kliknij tutaj i przeczytaj wpis)
Otóż chce! Ale nie takiego, z którego znów będą śmiali się na Zachodzie, lecz takiego, który powstanie zupełnie od podstaw, będzie sprawnie działał, realnie odpowie na bieżące potrzeby Polaków i zyska ich zaufanie. Michał użył przy tym przykładu Solarisa, który osiągnął wielki międzynarodowy sukces, a przecież wcale nie był żadnym kontynuatorem myśli konstruktorów Autosana H9-35 czy Jelcza PR110.
Znów ta Izera
W ostatnich kilku latach dyskusje na temat produkcji polskiego samochodu w sposób oczywisty zawsze sprowadzają się do mitycznej Izery – pierwszego rodzimego auta elektrycznego, o którym napisano już chyba wszystko, a ten pomimo upływu czasu nadal powstaje tylko na papierze.
Niedawno informowaliśmy, że odpowiedzialna za projekt spółka ElectroMobility Poland nawiązała współpracę z koncernem Geely, który dostarczy płyty podłogowe do Izery, dzięki czemu ta już za kilka lat ma opuścić taśmę produkcyjną w nieistniejącej jeszcze fabryce w Jaworznie. Prawda, że brzmi to absurdalnie?
Zdaniem Michała Lisiaka Izera finalnie powstanie, bo utopiono w niej już naprawdę dużo pieniędzy i w najbliższym czasie utopi się jeszcze więcej. Cena debiutującego na rynku samochodu będzie jednak zupełnie nieosiągalna dla przeciętnego Kowalskiego, a Izery – żeby dowieść sukcesu – będą służyły różnym państwowym urzędnikom. I na tym historia polskiego elektryka zapewne się zakończy.
Z drugiej strony któż z nas decydowałby się na przykład na zakup telewizora anonimowego, debiutującego producenta o niewiadomej żywotności i jakości, gdyby w tej samej cenie mógł kupić produkt od Samsunga, Sony czy LG? No właśnie…