Przeszkadza kierowcom, sieje postach wśród matek z dziećmi, a nawet jest sprawcą potrąceń staruszek – nie od dziś wiadomo, że hulajnoga elektryczna to diabelski wynalazek, który czym prędzej powinien zostać zakazany. Zresztą podobnie, jak posiadanie w mieszkaniu noża, bo zabija, czy budowa basenów o głębokości powyżej
180 cm, bo może się w nich ktoś utopić…
Proszę wybaczyć ten ironiczny początek artykułu, ale od czasu, gdy hulajnogi elektryczne stały się powszechnym środkiem transportu, wielu uczestników dyskusji na temat ich bezpieczeństwa zachowuje się tak, jakby postradało wszelkie zmysły.
Oczywiście nie neguję faktu, że dochodzi do sporej liczby wypadków z udziałem tych pojazdów.
Choć nikt do tej pory nie zebrał dokładnych danych, według sondy „Dziennika Gazeta Prawna”, w przeciągu roku doszło w Polsce do kilkuset niebezpiecznych zdarzeń z udziałem hulajnóg elektrycznych, które zakończyły się wizytą w szpitalu.
Liczba ta dość mocno działa na wyobraźnię, jednak do wielu przykrych incydentów dochodzi też z udziałem pieszych, rowerzystów i kierowców, a jakoś nikt nie wszczyna dyskusji o zakazie spacerowania, poruszania się jednośladem, bądź samochodem.
Spis treści
Czarny PR
Wrogiem numer jeden stała się obecnie hulajnoga elektryczna, a nagonka na ten środek transportu przybrała niewiarygodne rozmiary. Nie mogę zrozumieć, dlaczego zamiast krytykować szaleńców, którzy swoją nieodpowiedzialnością narażają zdrowie i życie innych ludzi, demonizuje się ten niezwykle praktyczny, ekologiczny, a co najważniejsze tani w utrzymaniu wynalazek.
Zupełnie nie dziwi mnie za to fakt, że wszystkie zauważone przeze mnie patologiczne zachowania dotyczą osób, które używają sprzętów wypożyczonych.
Załóżmy, że jesteśmy osobą, która na co dzień dba o swoje rzeczy i chce kupić hulajnogę elektryczną. Wydajemy więc na tę przyjemność około 2 tysiące złotych, poświęcamy trochę czasu na naukę, zaczynając swoją przygodę z hulajnogą od niższych prędkości. Pamiętając również o odpowiedniej konserwacji sprzętu, unikamy jazdy w deszczu.
Hulajdusza
Kogo zwykle widzimy na wypożyczonych pojazdach? Pijanych turystów, którzy mają możliwość niebezpiecznej zabawy za pomocą kilku kliknięć w telefonie, osoby jeżdżące w tandemie czy też ludzi o płytkiej wyobraźni, którzy zamiast ustawiać hulajnogi przy murku, zostawią je na środku chodnika, tworząc tor przeszkód dla niewidomych.
Sporym zarzutem wobec hulajnóg elektrycznych jest też prędkość jazdy niedostosowana do okoliczności. Ale czy możemy być tym zaskoczeni? Kombinatorstwo i oszczędność to nasze cechy narodowe, a skoro opłata za usługę jest zależna od czasu podróży, to czy możemy się dziwić, że ktoś pędzi jak szalony, żeby zaoszczędzić każde 50 groszy?
Pomogą nowe przepisy?
W niedalekiej przyszłości sytuacja może się trochę unormować. Wszystko wskazuje na to, że wiosną przyszłego roku możemy się spodziewać nowych przepisów. Wreszcie użytkownik hulajnogi elektrycznej przestanie być traktowany jako pieszy.
Wśród zmian najprawdopodobniej czeka nas też przepis dający możliwość poruszania się hulajnogą po ścieżkach rowerowych, jezdniach na których dopuszczalna prędkość nie jest większa niż 30km/h, a w przypadku braku takiej możliwości, także po chodnikach, jeśli ich szerokość wynosi co najmniej 2 metry.
Człowiek człowiekowi wilkiem
To na pewno nie spodoba się miłośnikom pieszych podróży, ale zastanówmy się nad jednym. Czy osoba jadąca 25 km/h, niezabudowanym pojazdem o masie ok. 12 kg byłaby bezpieczna na drodze, na której samochody jadą z prędkością np. 70 km/h? No właśnie…
W całym tym jałowym sporze, oprócz niezaprzeczalnej bezmyślności części użytkowników hulajnóg elektrycznych, mocno rzuca się w oczy także ludzkie zacietrzewienie i brak empatii. Gdy jestem pieszym, wówczas moim wrogiem jest kierowca i rowerzysta. Gdy jadę na rowerze, przeszkadzają mi spacerowicze i samochody. Jestem za kółkiem? Przeklęci piesi i
rowery.
Naprawdę nie można inaczej?