Mówi się, że wychowanie dzieci jest banalnie proste. I zaraz potem dodaje, że o ile nie ma się własnych. Niczego bardziej prawdziwego dzisiaj nie przeczytacie.
Jestem mamą dwulatka. Raczej świadomą. Czytającą różne mądre teksty o wychowaniu dziecka. Próbującą rozmaitych metod podejścia do małego człowieka. Słuchającą mądrzejszych od siebie (oraz swojego dziecka, wiadomo!). Czasem zastanawiam się, skąd “te mądre ludzie” to wszystko wiedzą, aby za chwilę dojść do wniosku, że jeśli chodzi o teorię, wiem niewiele mniej.
Problem pojawia się, gdy trzeba te wszystkie mądrości zastosować w życiu codziennym. Bo przecież nasze dzidziuchy mają dużo innych, zdecydowanie bardziej interesujących rzeczy do robienia, niż postępowanie i reagowanie według tego, co mówi teoria. Tak więc wiedza o wychowaniu sobie, a żyćko sobie. Jesteście zaskoczeni? Ja wcale.
Spis treści
Kiedyś
Z pewną dozą oburzenia i niedowierzania spoglądałam zwykle na rodziców, którzy tracili cierpliwość i pokrzykiwali na swoje dzieci czy to w sklepie, czy na ulicy. Bo przecież jakże tak można! Krzykiem? Na małe, niewinne istoty? Co z tego, że po raz trzydziesty podczas jednego wyjścia z domu próbują zmienić trasę. Że na wszelkie prośby i próby podjęcia jakiejkolwiek dyskusji, odpowiadają (albo raczej, odkrzykują!) stanowcze NIE! Co z tego, że nie współpracują, nie słuchają (bo słyszą raczej na pewno), że nie reagują. Przecież to tylko małe bezbronne “bombelki’, które mają jeszcze czas, żeby zrozumieć, nauczyć się, ogarnąć. Ech.
Dzisiaj
Z pewną dozą oburzenia i niedowierzania spoglądałam zwykle na rodziców, którzy tracili cierpliwość i pokrzykiwali na swoje dzieci czy to w sklepie, czy na ulicy. Bo przecież jakże tak można! Ano można. Czasem nie da się inaczej – a przynajmniej, tak nam się wydaje. I właśnie całkiem niedawno odkryłam, czemu tak się dzieje. Skąd biorą się w nas te pokłady złości, te braki zrozumienia i cierpliwości, te chęci, by wszystko działo się szybko i po naszemu. Te krzyki.
Co zrobić, żeby nie krzyczeć na dziecko?
Do myślenia dał mi wpis, który znalazłam na blogu tygrysiaki.pl. Prowadzi go – i to od 2015 roku – Ania Janda, mama trójki dzieci, która uważa, że w wychowaniu dzieci najważniejsza w wychowywaniu dzieci jest dobra relacja i obustronne zaufanie. I jak się z nią w tym temacie absolutnie zgadzam.
Ania pisze: Wszystkie nasze reakcje są wypadkową tego, co dzieje się wokół nas i naszego wewnętrznego stanu. Kiedy więc jesteśmy zmęczone albo zestresowane, mamy tendencję do ostrych reakcji w odpowiedzi na wydarzenia, na które w innej sytuacji nawet byśmy nie zwróciły uwagi. I już. Wszystko jasne. Powiedzmy!
W dalszej części swojego wpisu, blogerka wskazuje, dlaczego krzyczymy na swoje dzieci – podaje nawet 3 konkretne powody do krzyku – związane z naszą biologią, z emocjami oraz organizacją życia rodzinnego. To te obszary naszego funkcjonowania przynoszą nam niekiedy tyle stresorów, że – mimo wszelkich starań i pewności co do tego, że jesteśmy dobrymi rodzicami – nie wytrzymuje i dajemy się ponieść emocjom. Jeśli to Was przekonuje – mnie w 100% – koniecznie przeczytajcie cały wpis autorki: https://tygrysiaki.pl/co-robic-zeby-nie-krzyczec-na-dzieci/ – znajdziecie w nim naprawdę imponującą dawkę wiedzy i wskazówek na temat tego, co zrobić, by krzyczeć na dzieci. Po prostu.
I jeszcze o trudnym zachowaniu dziecka!
Gdyby nie była to druga część tekstu o tym, że często krzyczymy na dzieci nie dlatego, że robią coś złego, a dlatego, że sami mamy ze sobą i ze swoim otoczeniem jakiś problem, pewnie napisałabym, że krzyczymy na nie, bo są niegrzeczne. Okazuje się jednak, że to najzwyklejsza nieprawda. Bo dziecko też człowiek – i jego trudne zachowania mogą mieć naprawdę różne przyczyny. O tym też warto wiedzieć i pamiętać.
Super podsumowanie w tym temacie przygotowała jedna z moich ulubionych parentingowych autorek, mama czwórki dzieciaków, propagatorka pozytywnej dyscypliny, Natalia Białobrzeska – autorka m.in. instagramowego profilu druzyna_b. Przeczytajcie proszę jej post!
Mam nadzieję, że podane przeze mnie treści trochę uporządkują Wasze podejście, tak jak uporządkowały moje. Nie oznacza to oczywiście, że nie zdarza mi się podnieść głosu na moje dziecko – człowiekiem jestem! I ono również. Grunt, że nie przesadzam i że nie czynię z tego jedynej (nie)słusznej drogi komunikacji ze swoim maluchem. Zawsze pamiętam o tym, że czym skorupka nasiąknie za młodu…. Dalej już wiecie!