Każdego roku temat wakacyjnych paragonów grozy powraca niczym bumerang. Czytamy o absurdalnych cenach smażonej ryby nad Bałtykiem, lanego piwa czy suchego gofra z owocami w budce na zakopiańskich Krupówkach. Ale czy faktycznie zawsze możemy mówić o nieuzasadnionej chciwości ze strony sprzedawców? A może współczesnym dziennikarzom chodzi wyłącznie o kliki i „gównoburzę” w komentarzach, bo najlepiej sprzedaje się tania sensacja? Sprawdziliśmy to.
Wyższe ceny produktów spożywczych, paliwa, skokowe podwyżki za prąd i gaz, ciągnące się konsekwencje koronawirusowych obostrzeń – chyba każdy z nas spodziewał się, że tegoroczne wakacje będą droższe niż te, które pamiętamy z lat ubiegłych. Zagadką pozostawała jedynie skala podwyżek w najbardziej popularnych kurortach wypoczynkowych.
Spis treści
Szybki obiad, a może sarmacka biesiada?
Na dobry początek zachęcam Was do przeczytania tekstu Kamila Rakosza z InnPoland.pl, który zebrał w nim kilka kontrowersyjnych historii, pokazujących niektóre aktualne ceny. Szybki obiad (?) w niepozornej szczecińskiej knajpce za ponad 100 złotych, inflacja wyprzedzająca drukowanie menu czy jagodzianka za 16 złotych w zwykłej piekarni. Brzmi szokująco? (kliknij tutaj i dowiedz się więcej)
Jakby jednak przyjrzeć się bliżej podanym przykładom, to trudno mi oszczędzić sobie komentarza. No bo jeśli ktoś zapewnia, że przyszedł zjeść szybki posiłek przed odjazdem, ceny są dla niego odstraszające, a i tak serwuje sobie obiad, piwo, kawę i ciastko, więc trudno mówić o tym, że poczuł tu jakąkolwiek grozę.
Naklejki z nowymi cenami na menu to faktycznie powszechna praktyka z czym sam niejednokrotnie spotkałem się podczas urlopu, a historia z jagodzianką wygląda mi na wyciskacz łez ze strony piekarni, którą dotknęły podwyżki za media.
Odkłamać Mielno
Dla jednych „polska Ibiza”, dla innych królestwo kiczu i brzydoty – zdania Polaków na temat nadmorskiego Mielna są mocno podzielone, jednak miejsce to każdego roku przyciąga tłumy turystów spragnionych wakacyjnego wypoczynku. To zaś stanowi dla sprzedawców doskonałą okazję, by w tym bądź co bądź krótkim sezonie zebrać naprawdę obfite plony.
Czy klienci regularnie są tu nabijani w butelkę? Sprawdził to osobiście Dimitr Błaszczyk, prowadzący wideobloga Sprawdzam Jak. Co ważne, w materiale zobaczycie też, co o cenach w Mielnie sądzą także sami urlopowicze, dzięki czemu z pewnością łatwiej będzie Wam wyrobić sobie własne zdanie.
Co ciekawe, ceny w Mielnie nie są specjalnie odstraszające. Są raczej porównywalne z każdym większym polskim miastem. Można zjeść obiad w restauracji, w której ceny zaczynają się od 40-50 złotych, a można znaleźć lokal, gdzie pełnowartościowy obiad kosztuje 20-25 złotych. Podobnie jest z cenami gofrów, kawy czy piwa.
Paragony grozy naprawdę straszą?
Nieco inny ogląd na tę sprawę ma Maciej Bednarek, autor bloga Subiektywnieofinansach.pl, który przeanalizował, jakie podwyżki wynikają z obecnego poziomu inflacji, a które są wyłącznie wynikiem chciwości sprzedawców. Za przykład posłużył słynny Kołobrzeg.
A tu filet z dorsza podrożał o 50%. To naprawdę sporo, jednak podobnie wzrosła cena tej ryby w hurcie, dlatego podwyżkę można uznać za uzasadnioną. Za surówki zapłacimy więcej o 14%, za piwo o 17%, a za frytki aż o… 90%! Autor zwraca uwagę, że właśnie na daniach typu fastfood odbywa się „regularne golenie frajerów” i ja podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękoma. Widoczna jest także tendencja do zaokrąglania cen w górę.
Porównuj albo płać i narzekaj
Ze swojego doświadczenia wciąż jednak stoję na stanowisku, że coroczne paragony grozy to wyłącznie poszukiwanie taniej sensacji. Owszem ceny z roku na rok są coraz wyższe, w tym roku jest to szczególnie widoczne, jednak czasami wystarczy przejść się kilkaset metrów dalej, by za to samo danie zapłacić nawet 50 procent mniej.
Domowe placki po węgiersku z surówkami za 25 zł u podnóża Trzech Koron czy bardzo dobra chińszczyzna za 28 złotych w bocznej uliczce olsztyńskiego rynku – tak wyglądały moje paragony, które z grozą nie miały nic wspólnego.
Inna sprawa, że dziś wiele restauracji wystawia menu przed wejściem, dzięki czemu naprawdę nie musimy udawać burżujów i zostawać w lokalu, na który nas po prostu nie stać.