Na blogu od pewnego czasu więcej uwagi poświęcam temu, jakie nawyki wypracowałam, by czuć, że wszystko w moim życiu jest na swoim miejscu i „klika”. Pisałam już o sposobach na poczucie własnej wartości, uważność i slow life. Wszystkie z tych rzeczy sprawiły, że jestem spokojniejsza i czuje się lepiej we własnej skórze. Jak więc radzę sobie ze swoim domem – miejscem, w którym chcę się czuć zawsze jak u siebie? O tym dziś napiszę.
Spis treści
Wymagaj i planuj, ale również rozumiej
To może wydawać się banalne, ale w domu każdy z nas jest swoim własnym szefem. Oczywiście – nie tylko nim – ale od tego, z jakim nastawieniem będziemy podchodzić do naszych codziennych obowiązków, będzie zależało wszystko inne. Znam kobiety, które traktują swój dom jak menedżerki korporacji. Ale również takie, które żyją złudzeniem, że bez zaangażowania uda im się zbudować kąt, które mogą nazwać domem.
Jaki jest mój sposób? To krucha i wymagająca uważności równowaga pomiędzy stawianiem sobie wymagań i konkretnych celów – jak zaplanuje nadchodzące święta, ile czasu poświęcę na domowe zajęcia, a ile na pasje – a wyrozumiałością dla siebie. Nie wszystko, co zaplanujesz sobie na kartce, zawsze uda się zrealizować na czas i w takiej formie, w jakiej sobie to wyobrażasz. Maluj w wyobraźni obraz swojego domu, ale nie złość się, gdy nie wszystkie kreski wychodzą równo.
Korzystaj z technologii i lifehacków, ale nie daj się im zwariować.
Bardzo lubię myśl Agnieszki Krzyżanowskiej – z książki „Prosto i uważnie na co dzień”, o której niedawno pisałam (KLIK) – że jeszcze nikt nie wymyślił aplikacji do poprawiania życia i samozadowolenia. To samo tyczy się tworzenia domu: wymaga on wysiłku, pracy, samodyscypliny i zaangażowania. Bo w końcu to nasze relacje, wzajemny szacunek i zainwestowany wysiłek tworzą nasz dom. I to jemu warto poświęcać swój czas i energię. A jeśli istnieją sposoby, by tę energię i czas zaoszczędzić – czemu tego nie robić?
Jeśli jeden robot kuchenny pozwoli Ci pozbyć się 4 innych urządzeń i zaoszczędzić trochę czasu, to pewnie dobry wybór. Jeśli jednak będziesz przy każdym jego użyciu martwić się o ostrza, których wymiana kosztuje 100 zł, to daruj go sobie. Jeśli możesz na telefonie mieć aplikację lub dostęp do serwisu, w którym podasz stan liczników za gaz i prąd, zapłacisz wszystkie rachunki (a to faktycznie ułatwia życie – KLIK) albo zamówisz wizytę u lekarza, to świetnie. Skasuj je jednak od razu, gdy kompulsywnie je włączasz w wolnej chwili.
Lub, to co robisz w domu, ale też ułatwiaj sobie życie
Kiedyś w książce myśliciela buddyjskiego Thich Nhat Hanha „Cud uważności” przeczytałam jego przemyślenia z czasu nowicjatu w zakonie (tu je można znaleźć – KLIK). Opisywał tam nieznośnie żmudny obowiązek zmywania naczyń po całym zakonie, który przypadał każdemu młodemu mnichowi. Thich wspomina zmywanie misek z użyciem popiołu, ryżowych łusek i zimnej wody, jako doświadczenie, które pomogło mu wypracować przytomność umysłu. Wprost pisze tam „automatyczna zmywarka – to już trochę za wiele!”. Co ja o tym myślę?
Filozofia uważności to coś, co bardzo pomogło mi zmienić moje życie. To prawda, że zmywanie, odkurzanie czy każda prozaiczna, domowa czynność może być doświadczeniem, które nas rozwija. Jeśli raz nauczysz się czerpać radość z mocowania się ze stertą brudnych naczyń – to z pewnością ułatwi Ci życie. Lecz jeśli mam do wyboru stanie nad zlewem lub wrzucenie jego zawartości do zmywarki i spędzenie tego czasu z synem, to chyba oczywiste co wybiorę – bez poczucia winy, że „zmywarka to troche za wiele”.