Jakiś czas temu trafiłem na ciekawą sondę, w której zapytano ankietowanych o to czy chcieliby mieć auto elektryczne? Dominowały odpowiedzi twierdzące (52%), sporo było osób niezdecydowanych (25%) , nieco mniej przeciwników (23%). Jak się nietrudno domyśleć głównym argumentem „na nie” była oczywiście cena takich pojazdów. I dlatego też Volkswagen pracuje nad „niskobudżetowym” e-samochodem, który kosztować ma… 90 tysięcy złotych.
Zaczęło się może trochę ironicznie, ale żeby była jasność: sam jestem zwolennikiem zasady „nie pasuje ci, to nie kupuj”, jednak tutaj chodzi o coś więcej. A, o co? O tym za chwilę. Najpierw krótkie wprowadzenie w temat.
Otóż Elektrowóz.pl, powołując się na portal Automotive News Europe, poinformował właśnie, że Volkswagen pracuje nad nowym małym samochodem elektrycznym. Pojazd ten docelowo ma być mniejszy niż Volkswagen ID.3 i w założeniu ma zastąpić VW UP, a także wielce prawdopodobne, że również spalinowego VW Polo.
Spis treści
Samochód na każdą kieszeń?
W teorii taki właśnie ma być. Dlatego też, aby obniżyć koszty produkcji, zastosowane zostaną w nim tańsze ogniwa litowo-żelazowo-fosforanowe. Górna granica pojemności pojazdu to już około 42-45 kWh.
Volkswagen chce mieć małego taniego elektryka na MEB. Zastąpi VW Up, może też VW Polo
Tyle z kwestii technicznych. Mnie najbardziej, oprócz samej daty premiery, która odbędzie się najwcześniej w 2023 roku, zainteresowała informacja o cenie nowego modelu Volkswagena. Na dziś wiadomo, że przyszli klienci za najbardziej skromną wersję będą musieli zapłacić około 20 tysięcy euro, a więc mniej więcej 90 tysięcy złotych.
Czy ktoś w Polsce się skusi?
I właśnie tutaj dochodzimy do sedna problemu. Czy wyobrażacie sobie sytuację, w której przeciętny Kowalski idzie do salonu i od tak wyciąga z portfela 90 tysięcy złotych (czyli około dwa razy więcej niż kosztuje najtańszy nowy samochód dostępny na rynku), na e-auto, które klasą można porównać do „Polówki”?
Inna sprawa, że ze względu na przeciętne polskie zarobki oscylujące w granicy 4 tysięcy złotych netto, raczej trudno wyobrazić sobie zakup jakiegokolwiek nowego samochodu. Najlepiej sprzedają się przecież służbówki…
Na potrzeby tego tekstu załóżmy jednak, że akurat mamy wolne te 100 tysięcy złotych i taką właśnie sumę chcemy przeznaczyć na nowy samochód. W tym budżecie mamy do dyspozycji naprawdę wiele ciekawych modeli. Nie będę się tutaj rozwodził nad przykładami, ale bynajmniej nie jest to Skoda Fabia czy VW Polo.
Czy warto więc szarpać się na drogi samochód o niezbyt imponujących osiągach i komforcie, tylko dlatego, że jest elektryczny? A może marudzę i jest to tylko i wyłącznie postrzeganie sprawy z perspektywy Polaka, które za naszą zachodnią granicą od razu zostałoby wyśmiane?
Zostawię Was bez odpowiedzi na te pytania, ale jeśli tak ma wyglądać motoryzacyjna rewolucja w naszym kraju, to ja wysiadam…