Programy rozrywkowe mają to do siebie, że zazwyczaj nie są zbyt ambitne. Mało wyszukane tematy, udawana rywalizacji uczestników czy sztuczne relacje prowadzących z zaproszonymi gośćmi to ich sztandarowe cechy. Ktoś powie, że właśnie taki jest urok rozrywki dla mas i trzeba to zaakceptować lub przestać oglądać. I oczywiście jest to prawda, ale pod warunkiem, że nie jesteśmy robieni w konia, jak w przypadku sfingowanej kariery Natalii Janoszek, którą tak ochoczo promowały media.
Spis treści
O co właściwie chodzi?
Na początek kilka słów wyjaśnienia, bo zdaję sobie sprawę, że nie każdy z Was namiętnie pasjonuje się życiem celebrytów. Od kilku lat w polskim show biznesie funkcjonuje Natalia Janoszek.
Kobieta za każdym razem przedstawiana była jako gwiazda Bollywood. Liczne nagrody, miliony obserwujących, własna książka, „gwiazda” rzekomo doczekała się nawet propozycji z Hollywood. Nic więc dziwnego, że mogła liczyć też na zaproszenie do popularnego programu „Taniec z gwiazdami”, w którym to tańczyła z samym Rafałem Maserakiem, niejednej telewizji śniadaniowej, mogliśmy zobaczyć ją również w show „Twoja twarz brzmi znajomo”.
Największy kit w historii polskich mediów
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Natalia Janoszek to klasyczny przykład osoby, która najpierw coś osiągnęła, a dopiero później zaczęła odcinać kupony od swojego nazwiska. Okazało się jednak, że aby zostać gwiazdą w Polsce wystarczy powiedzieć, że jest się gwiazdą! Brzmi to idiotycznie, ale takie są fakty przedstawione przez dziennikarza Krzysztofa Stanowskiego w autorskim programie Dziennikarskie Zero na antenie Kanału Sportowego.
Natalia Janoszek była propsowana zarówno przez mało znane redakcje, początkujących vlogerów, ale i naprawdę grube ryby z dziennikarskiego światka, których nazwisk nie chcę przytaczać (sami znajdziecie ich bez trudu, choćby w powyższym materiale), aby nie robić im jeszcze większego obciachu. Nikt nie zadał sobie chociażby odrobiny trudu, by jakkolwiek sprawdzić czy opowieści Janoszek nie są przynajmniej choć trochę podkoloryzowane.
Czerwona lampka zapaliła się jedynie Stanowskiemu, który na co dzień siedzi przede wszystkim w tematyce czysto piłkarskiej. Jego pierwsza wątpliwość? Dlaczego taka gwiazda cały czas siedzi w Polsce, zamiast korzystać z intratnych propozycji i zarabiać grube miliony w wielkim świecie? Aby skonfrontować opowieści „aktorki” z rzeczywistością, Stanowski wybrał się do odległego Bombaju, by przy okazji samemu „poczuć się, jak celebryta”.
Dziennikarski nos okazał się niezawodny. Natalia Janoszek jest taką gwiazdą Bollywood, jak zespół Bayer Full popularny w Chinach. Nikt jej tam nie zna, a zagraniczna kariera to wyłącznie wymysł jej chorej wyobraźni. Stano uważa, że jeszcze nikt nie zaszedł tak daleko nie osiągając nic i faktycznie trudno jest mi przypomnieć sobie historię, która jest w stanie to przebić.
Walka o prawdę
Po opublikowaniu kolejnego materiału relacje na linii Janoszek – Stanowski były delikatnie mówiąc napięte. Otoczenie celebrytki zaczęło straszyć pozwami zarówno współzałożyciela Kanału Sportowego, jak i jego partnerów biznesowych, domagając się przy tym sowitych odszkodowań. W zamian za to Stanowski – wbrew decyzji sądu – wypuścił blisko trzygodzinne nagranie, w którym rozłożył na czynniki pierwsze całą „karierę” celebrytki.
I żeby była jasność. Wcale nie należę do grona wiernych fanów Krzysztofa Stanowskiego. W moim przekonaniu sprawił, że wiele osób być może po raz pierwszy w życiu usłyszało o Natalii Janoszek. Opublikowanie tych materiałów też z pewnością mu się opłaciło. Wystarczy popatrzeć na liczbę wyświetleń.
Doceniam jednak naprawdę rzetelną robotę dziennikarską, na którą nie były w stanie zdobyć się nawet największe polskie media, bezmyślnie powielając bzdury wygadywane przez Janoszek, na co zwraca uwagę również Michał Miśko z Geekweb.pl. Autor bloga dodaje przy tym, że jest to materiał, który powinien obejrzeć każdy, aby przekonać się, w jakiej medialnej kreacji żyjemy i co wtłacza się do głów naszych dzieci (kliknij tutaj i przeczytaj wpis).
Do dziś z nostalgią wspominam, jak na studiach dziennikarskich uczono, że informację przed publikacją powinno sprawdzić się przynajmniej w dwóch niezależnych źródłach. Niestety, aby zostać dziennikarzem nie trzeba skończyć studiów, a więc może nie powinniśmy mieć pretensji do osób, które powielały wszystkie te głupoty?
Ocenę pozostawiam Wam, jednak po raz kolejny potwierdziło się uszczypliwe powiedzonko redaktora Roberta Mazurka, który mawia, że od dziennikarzy głupsi są tylko aktorzy. Ja dodałbym jeszcze celebrytów.