Choć w dążeniu do ideału trudno dopatrzeć się czegoś złego, to jeśli nigdy nie jest się w pełni zadowolonym z osiągniętych rezultatów, może pojawić się problem. I to problem na tyle poważny, że doczekał się nawet swojej nazwy.
Perfect Moment Syndrome – bo o nim mowa – opisuje stan czy sytuację, kiedy coś lub ktoś stanie na drodze do urzeczywistnienia skrupulatnie rozpisanego przez nas scenariusza, przez co nie wszystko będzie kropka w kropkę takie, jak miało być w zamierzeniach. Nawet jeśli nikomu innemu to nie przeszkadza, to dla osoby która stworzyła sobie w głowie idealny plan, będzie to oznaczało porażkę na całej linii.
Kiedy dążenie do perfekcji zabiera radość…
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Planujemy wakacje. Chcemy, by wszystko było perfekcyjne. Pogoda, jedzenie, widoki, spotkani po drodze ludzie, kwatera, która będzie jeszcze bardziej okazała, niż na zdjęciach. Czas spędzony beztrosko, wypełniony śmiechem, błogim relaksem, bez żadnych nerwów i stresu. A co, jeśli zdarzy się podczas wyjazdy kilka deszczowych dni? Albo klimatyzacja w hotelu nie będzie działać? Albo podczas podróży napotkamy na różne trudności, jak choćby awaria auta czy konieczność spędzenia wielu godzin w korkach. Czy to musi od razu przekreślić cały urlop? Według ludzi odczuwających Perfect Moment Syndrome tak właśnie jest. Nawet jeśli wydarzy się mnóstwo fantastycznych rzeczy, to i tak pamięć o tych niedociągnięciach nie pozwoli w pełni się z nich cieszyć. O tym zjawisku ciekawy artykuł opublikowano w magazynie Vogue. Przeczytasz go tutaj: Perfect Moment Syndrome, czyli syndrom idealnej chwili >>
Jak się rozprawić z tym podstępnym poczuciem? Najprościej – zaakceptować rzeczywistość taką, jaka ona jest i mieć dla siebie dużo wyrozumiałości i empatii. Chyba przecież nikt o zdrowych zmysłach nie wierzy w to, że życie jest tak idealne jak w komediach romantycznych, bo to zwykła codzienność najszczelniej je wypełnia.