Na złość mamie odmrożę sobie uszy – zapewne większość z Was zna to powiedzenie. I choć mało kto traktuje je dosłownie, to niestety dość dobrze oddaje stan, w którym opiekun jest tak głęboko przekonany, że wie, co dla dziecka jest najlepsze, że zdaje się całkowicie ignorować jego faktyczne potrzeby. Efekt może okazać się dokładnie odwrotny od zamierzonego.
Całe lata zajęło mi zrozumienie, że to mojej mamie było za zimno, dlatego po 15 razy dziennie przychodziła do mnie z kocem lub bluzą, a przed każdym wyjściem z domu upewniała się, że mam na sobie odpowiedni zestaw odzieżowy, żeby zdobyć biegun północny. I, oczywiście – czapeczka. Choć w tym temacie prym wiodła babcia. Nawet nie zliczę, jak często byłam chora.
Spis treści
Czapeczka musi być!
W okresie zimowym, rodzicom zdarza się nakładać maluchowi tyle warstw, że ten nie jest w stanie się ruszać. Tak na wszelki wypadek, dla jego dobra, żeby nie zmarzło. Niestety w okresie letnim również się to zdarza.
I nie mam tu na myśli jedynie grubych swetrów i jednoczęściowych kombinezonów. Ale również – czapeczki. Zimą, żeby nie przewiało uszu, latem, żeby dziecko nie dostało udaru słonecznego. Spróbujcie opuścić w okresie jesiennym lub zimowym dom babci bez czapeczki. Gratuluję Wam odwagi i życzę powodzenia w pertraktacjach.
To głębokie przekonanie, że dzieci trzeba ubierać (za) ciepło, przechodzi z pokolenia na pokolenie. Jest bardzo powszechne w naszym kraju – mieszkamy w klimacie umiarkowanym, gdzie temperatury latem mogą sięgać powyżej 35oC, natomiast zimą nawet -20oC. Czasem skoki temperatur są dość gwałtowne, dlatego na wszelki wypadek lepiej, żeby dziecku było za gorąco, niż za zimno, prawda?
Otóż nie.
Co się dzieje, gdy dziecko jest przegrzane?
Wyobraźmy sobie malucha, który zaczyna biegać po podwórku, skakać przez kałuże i wdrapywać się na zjeżdżalnię. Albo nawet tego, który jeszcze nie przemieszcza się samodzielnie, ale leży w wózku w zimowym kombinezonie, szczelnie przykryty kocykiem. I, naturalnie, w czapeczce na głowie.
Jasne, że zacznie się pocić. Problem tylko polega na tym, że jego termoregulacja jest utrudniona z powodu tych wszystkich warstw odzieży, jakie ma na sobie. I absolutnego zakazu pozbycia się chociażby niektórych z nich. Temperatura ciała rośnie, a pot nie ma jak wyparować. Takie przegrzanie może doprowadzić do udaru cieplnego, ospałości, rozdrażnienia i ogólnego osłabienia organizmu. Teraz wystarczy najmniejszy podmuch zimnego wiatru, żeby zrobiło się nieciekawie.
Nasz układ odpornościowy potrzebuje ok 12 lat, żeby całkowicie dojrzeć i prawidłowo pełnić swoją funkcję. Pomocne w tym procesie jest hartowanie, czyli przebywanie w niskich temperaturach. Przegrzewanie organizmu jedynie utrudnia funkcjonowanie układu immunologicznego, bo ten, zamiast rozprawiać się z bakteriami i wirusami, zmaga się z brakiem odporności na niskie temperatury.
Jak zatem hartować dziecko, żeby zarówno jego układ odpornościowy, jak i termoregulacja, działały prawidłowo? O tym opowie Renia Hannoleinen, która wraz z mężem i dwójką dzieci mieszka w Norwegii.
Warto też pamiętać o różnicach temperatur, gdy np. z dworu wchodzimy do supermarketu. To idealna okazja, żeby rozpiąć maluchowi kurtkę, zdjąć czapeczkę, poluzować szalik. Nie zapominajmy o ubiorze na cebulkę. Lepiej sprawdzi się kilka cieńszych warstw, które w każdej chwili można dziecku zdjąć, niż jednoczęściowy, puchowy kombinezon.
A przede wszystkim, warto wsłuchiwać się w faktyczne potrzeby swoich dzieci. Postarajcie się zaufać ich odczuciom.