Ja bardzo przepraszam, ale przeczytałam ostatnio na naszym multiblogu artykuł, który sprawił, że poranna herbata przestała być mi potrzebna. Tak bez żadnego trybu, po prostu muszę zaprotestować.
Bardzo cenię Autorkę wpisu za obszerny blogowy dorobek, lekki styl i celne obserwacje, ale ten konkretnie tekst mnie zdenerwował. Jest znakomitym reprezentantem zjawiska, które często spotykam na różnych blogach. Zjawiska, którego nie lubię i uważam za szkodliwe dla czytelników z co najmniej kilku powodów.
Mowa o artykule „Co robić, gdy dziecko udaje, że nie jest samodzielne?” Reni Hannolainen, która prowadzi ‒ bardzo dobry skądinąd ‒ blog Ronja.pl. W jego pierwszej części Autorka dzieli się swoimi sposobami na to, by wychować samodzielne dziecko. I świetnie, pewnie zainspiruje to niejednego rodzica.
Spis treści
Właściwie byłoby świetnie, ale…
Zdaje się, że Renia nieco się zagalopowała. Rzeczywiście, umiejętność posługiwania się nożyczkami czy ubierania się w tak młodym wieku to rzecz imponująca i powód do dumy. Niemniej jednak, skąd ta pewność, że każde dziecko może się tego nauczyć?! Skąd ta lekkość w stawianiu tezy, że skoro moje dziecko tak potrafi, to inne na pewno też?
Droga Autorko, z całą pewnością jesteś najlepszą mamą dla swoich dzieci i dajesz im dokładnie to, czego potrzebują, by mogły wyrosnąć na wspaniałych dorosłych, ale nie możesz po prostu powiedzieć innym: „moje dziecko tak umie i Twoje też tak będzie umiało, jeśli tylko zrobisz tak, jak tutaj napisałam”. To zwyczajnie tak nie działa, z prostej przyczyny.
Każde dziecko rozwija się w swoim tempie
Ta banalna prawda powtarzana jak mantra przez wszystkich lekarzy i psychologów dziecięcych jakoś nie bardzo chce trafić do naszej parentingowej blogosfery. Czasem wydaje mi się, że każdy autor wcześniej czy później wpada w pułapkę „zrób X, a Twoje dziecko zareaguje w sposób Y”.
Tymczasem każde dziecko zdobywa umiejętności w nieco innej kolejności, każde ma inny charakter i predyspozycje. Weźmy grupę kilkulatków i obserwujmy je we wspólnej zabawie. Najpewniej okaże się, że różnice pomiędzy niektórymi z nich są ogromne, mimo że wszystkie mieszczą się w tak zwanej normie rozwojowej.
Weźmy na warsztat choćby te nożyczki i zapinanie guzików, czyli motorykę małą. W jej rozwoju bardzo dużą rolę pełni mielinizacja komórek nerwowych mózgu: proces ten odpowiada za prawidłowe przewodzenie impulsów nerwowych. Zaczyna się już w okresie płodowym, jest stopniowy i długotrwały, a co najważniejsze ‒ przebiega nierównomiernie dla poszczególnych obszarów mózgu, według informacji zapisanej w genach. Zatem to, co dla jednego dziecka będzie proste i intuicyjne, dla drugiego wciąż jeszcze może być nieosiągalne, choćby nie wiem, jak bardzo rodzic go zachęcał i do jakich sposobów się nie uciekał.
Co więcej, rozwój dziewczynek przebiega ogólnie szybciej niż chłopców. Umiejętności manualne są początkowo lepsze u praworęcznych niż u leworęcznych. Dzieci mające starsze rodzeństwo szybciej nabywają nowe umiejętności niż jedynacy. Każdy człowiek ma nieco inaczej „skalibrowane” zmysły ‒ u jednych dominować może wzrok, u innych słuch, co przekłada się na zdolności w różnych dziedzinach. Koniec końców, różnimy się od siebie fizycznie. To, że jedno dziecko w wieku dziewięciu miesięcy uparcie spaceruje po domu, czepiając się mebli, nie znaczy że inny, słabszy ruchowo malec nie może sobie po prostu raczkować. Oba te zachowania mieszczą się w normie i nie będą miały wpływu na dalsze życie dzieci.
(Niezbyt) użyteczne rady
Z tego samego powodu jak płachta na byka działają na mnie ogólne porady w stylu „daj dziecku więcej swobody” (to akurat nie z bloga Ronji). Ok, ale dla każdego rodzica będzie to oznaczać coś zupełnie innego. Jednemu maluchowi można dać rowerek i będzie się grzecznie toczył za rodzicem, innego trzeba na spacerze mocno trzymać za rękę, jeżeli chce się go zachować na dłużej. Jedno dziecko będzie śmigać po placu zabaw jak wytrawna małpa, inne po prostu potrzebuje asekuracji i stałego pilnowania, bo ma 90-procentowe statystyki spadalności z drabinki i nic na to nie poradzisz. Jednemu dasz długopis i przyniesie piękny rysunek, inne przyniesie pięknie ufarbowany tuszem koc.
Rodzice, szczególnie ci blogujący, mają specyficzną tendencję do przypisywania sobie osiągnięć własnego dziecka. Jasne, chcemy wierzyć, że to naszym wysiłkom zawdzięcza ono zdobywanie kolejnych umiejętności. Chcemy czuć się kompetentni jako rodzice, co nie jest łatwe, w czasach, gdy presja na odpowiednie wychowanie dzieci jest ogromna jak nigdy dotąd. To, że poświęcamy im czas, uczymy nowych rzeczy, że staramy się być w swojej roli jak najlepsi, na pewno procentuje. Jednak odnoszę wrażenie, że formułowanie podobnych rad przychodzi tym łatwiej, im bardziej bezproblemowe jest potomstwo. Znam wielu rodziców dzieci, które można by określić jako trudne, wymagające. Oni są pełni pokory.
Smutne efekty
Przychodzi rodzic na multibloga i czyta artykuł pełen dobrych rad, podanych w sposób autorytatywny i nie pozostawiający miejsca na wątpliwości. Jeżeli stosuje podobne metody i one się sprawdzają, myśli sobie: super, cała prawda, bardzo dobry artykuł. I odchodzi z poczuciem bycia pogłaskanym po głowie. Jeśli zaś próbował je stosować i nie działają, myśli: co robię nie tak? Albo, co gorsza: co jest nie tak z moim dzieckiem? Zamyka okno przeglądarki i zostaje sam z kłębowiskiem myśli, frustracją, w zasadzie bez możliwości weryfikacji tego, co przed chwilą przeczytał. Może poszukać pomocy na forach, gdzie znajdzie podobnych sobie rodziców oraz, niestety, całą masę bredni, niekiedy naprawdę niebezpiecznych.
Przeczytaj też: Ronja, córka zbójnika – polski blog ze skandynawskimi korzeniami.
To wszystko składa się na wspomnianą wcześniej presję, którą czują na sobie rodzice. Presję, która nie tylko szkodzi rodzinnym relacjom, lecz także ma zupełnie konkretne przełożenie na konsumpcję dóbr. Producenci akcesoriów dla dzieci i organizatorzy różnego rodzaju zajęć dodatkowych potrafią świetnie zmonetyzować lęk rodziców. Większość czytelników uznaje blogerów za autorytety. Automatycznie zakłada, że jeżeli ktoś coś pisze, to znaczy że wie, co pisze. To wielki przywilej, ale przede wszystkim wielka odpowiedzialność.
Nie ma idealnych rodziców, za to wierzę, że są idealne dzieci. Wszystkie co do jednego i każde na swój sposób. Naszym zadaniem jest rozpoznać i zrealizować ich potrzeby, ale wyzwania, z którymi się mierzymy, są naprawdę różne.