Spis treści
Dokąd tak biegniesz?
Ja wiem, że kiedy Twoje życie to codzienny pęd, to czytanie czy oglądanie porad influencerek o ich wyciszających rytuałach porannych i życiu w rytmie slow, potrafią jedynie podnieść ciśnienie. Wiem coś o tym. Ja rano walczę niemal o życie, żeby wyprawić z domu dwójkę przedszkolaków na czas, a ona je niespieszne śniadanie, pisze w dzienniku o swoich uczuciach wdychając palo santo i praktykuje jogę, bo jej ciało to świątynia. I mówi, że ja też mogę, tylko to kwestia organizacji.
No nie. Na pewnych etapach nasze życie pędzi i naprawdę trudno jest coś z tym zrobić, trzeba pędzić razem z nim. I to jest w porządku. Jeszcze przyjdzie czas na jogę i palo santo.
Ale… dlaczego robimy sobie to samo nawet na urlopie? Nawet w momencie, który został stworzony po to, by zwolnić, my dalej lecimy. Szybciej, prędzej, żeby zobaczyć wszystko, co jest do zobaczenia i spróbować wszystkiego, co można spróbować.
A gdyby tak trochę wolniej?
Pokusa jest spora. Jesteś w nowym miejscu, w którym być może jesteś pierwszy i ostatni raz w życiu. Chcesz więc zobaczyć wszystko, jak najwięcej. A że nie zdążyłeś/zdążyłaś jeszcze porządnie zwolnić po ostatnim dniu pracy, to pędzenie przychodzi Ci zupełnie naturalnie.
Tylko nie wiem jak Ty, ale ja po takim urlopie wracam jeszcze bardziej zmęczona niż przed nim.
I nie zrozum mnie źle – zwiedzanie jest super. Krótkie city-breaki nastawione na intensywne spędzanie czasu też. Ale kiedy wyjeżdżasz na urlop, który ma być czasem na regenerację, często jedynym dłuższym wyjazdem w roku to… może warto trochę zwolnić?
Slow travel – o co w tym chodzi?
Spokojnie – nie o to, żeby zaszyć się w Bieszczadach w gęstym lesie, bez kontaktu z ludźmi i słuchać przez 2 tygodnie śpiewu ptaków. Zupełnie nie o to.
Chodzi o to, by odpoczywać… no właśnie, bez pośpiechu. Żeby zaplanować sobie miejsca, które chcesz zobaczyć, ale z dużym marginesem na zmiany planów, które nie będą generowały nerwowych sytuacji. Na posłuchanie ulicznych muzykantów i nieco dłuższe posiedzenie przy filiżance kawy. Na pogapienie się na to, co dzieje się wokół. Na pobłądzenie w uliczkach, których nie ma w prewodnikach. Na bycie tu i teraz.
Na takich wakacjach w rytmie slow może znaleźć się miejsce na wszystko – na błogi odpoczynek w bezruchu, zwiedzenia popularnych zabytków czy nieplanowane i dzikie przygody.
Sekret tkwi chyba w podejściu i braku pośpiechu. W nastawieniu – Ok, zwiedzimy to, co uda się zwiedzić. A jak się nie uda? To też będzie w porządku. W przyzwoleniu sobie na dni totalnego nicnierobienia bez wyrzutów sumienia, że oto tracimy okazję na zobaczenie wszystkiego, co moglibyśmy zobaczyć w danym miejscu.
Wypróbuj ten sposób wypoczywania – chociaż podczas jednego urlopu. Spróbuj tak serio wyluzować i sprawdź, jak czujesz się po powrocie. Twoje ciało powie Ci, czy taki odpoczynek Ci służy, czy jednak lepiej czujesz się, gdy bez przerwy lecisz na pełnej adrenalinie i w lekkim napięciu. To może być ciekawe doświadczenie!