Chociaż wiele osób chce nas przekonać, że jest inaczej, rynek samochodów elektrycznych wciąż nie rozwija się w takim tempie, jakie przed laty zakładali różni eksperci. Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele, jednak jak nie trudno się domyśleć, główną przyczyną są oczywiście kwestie finansowe.
O tym, że samochody elektryczne są znacznie droższe niż ich odpowiedniki z tradycyjnym silnikiem wiemy nie od dziś. Istotną kwestią jest też szybkie tempo utraty wartości samochodów.
Autorzy bloga Motocaina.pl opublikowali ciekawe zestawienie, w którym przedstawiona została prognoza spadku wartości „elektryków” po trzech latach eksploatacji i przejechaniu 45 tysięcy kilometrów.
I tak więc na przykład Kia e-Soul w wariancie 136 KM i baterii o pojemności 39,2 kWh, zachowa 60,9 procent swojej rynkowej wartości (138,990 zł).
Elektryczny Hyundai Kona o wartości katalogowej 152,900 zł według tego wyliczenia będzie już wart 59,7 procent ceny pierwotnej, a kierowca, który po 3 latach chce się pozbyć Mazdy MX-30 weźmie za nią już tylko 59,4 procent z 142,900 złotych, które zapłacił za nią w salonie.
To jednak najbardziej optymistyczne przykłady dla posiadaczy takich pojazdów. Volkswagen e-Golf po trzech latach użytkowania zachowa już tylko 52,3 procent swej początkowej ceny.
Spis treści
Tracimy tu i tu, ale…
Zestawiając powyższe wyniki z samochodami posiadającymi silniki benzynowe lub typu diesel nie trudno zauważyć, że rodzaj silnika wcale nie gwarantuje nam mniejszej utraty wartości pojazdu.
W jednym z wpisów na blogu Autokult.pl przygotowano podobne zestawienie dla tradycyjnie zasilanych samochodów, w którym wzięto pod uwagę wartości również trzyletnich samochodów, z tym, że o przebiegu 90 tysięcy kilometrów.
Różnice w utracie wartości są bardzo podobne, często nawet samochody elektryczne wypadają w tym porównaniu korzystniej, jednak istotną różnicą jest strata 50 procent wartości pojazdu, który pierwotnie kosztował 60 tysięcy złotych, a takiego, za którego zapłaciliśmy 140 tys. zł.
Inna sprawa, że na taki pojazd musi jeszcze znaleźć się kupiec. W przypadku benzyniaka czy diesla takiego problemu raczej nie będzie. A co z samochodem elektrycznym? Motocaina.pl zwraca uwagę, że w przypadku „elektryków” technologie zmieniają się niezwykle szybko, nie trudno więc dojść do wniosku, że znalezienie kupca może być znacznie trudniejsze.
Elektryk sprzed kilku lat może mieć dzisiaj zasięg wystarczający na jazdę jedynie po mieście, podczas gdy współczesny jego odpowiednik ma na tyle dużą baterię, że jeszcze długo pozwoli na w miarę bezstresową eksploatację.
Każdy ma swoje racje
Czy warto więc decydować się na wydatek rzędu 140 tysięcy złotych na samochód elektryczny, który już za trzy lata nie dość, że straci blisko połowę swojej wartości, to jeszcze najprawdopodobniej będzie technologicznym przeżytkiem?
Jeśli nie mamy co robić z pieniędzmi, to na pewno tak. Dla wielu z nas kwestie ekologiczne są nawet ważniejsze niż kwestie finansowe. Sam jednak, nawet gdybym dysponował taką gotówką, to nie zdecydowałbym się na zakup „elektryka”.
Oprócz wysokiej ceny i szybko starzejących się technologii, obawiałbym się ewentualnych napraw, które nie ma co ukrywać, są dosyć kosztowne. Do podjęcia takiej decyzji na pewno nie przekonuje też wciąż dość mocno kulejąca infrastruktura dla tego typu pojazdów.
Milion aut elektrycznych na polskich drogach do 2025 roku to piękna wizja, jednak niestety bardzo utopijna. Dopóki „elektryki” nie zbliżą się cenami i kosztami utrzymania do tradycyjnych samochodów, trudno liczyć, że Polacy będą ustawiać się po nie w kolejkach.