Zakup nowego samochodu, a już na pewno takiego z silnikiem elektrycznym, to dla większości marzenie ściętej głowy. Niedługo jednak, gdy tradycyjnie zasilane pojazdy odejdą do lamusa, motoryzacyjna elektryfikacja dopadnie każdego z nas. Niektórzy już teraz wróżą początek olbrzymich problemów…
Do poruszenia tego tematu zainspirował mnie wpis naszego twórcy Michała Lisiaka z MotoRewia.pl. Autor publikacji zwrócił uwagę na to, że obecnie ceny używanych samochodów elektrycznych rozpoczynają się od 20-30 tysięcy złotych, a więc wreszcie wydają się być dostępne dla zwykłego śmiertelnika. Ale czy rzeczywiście mamy się z czego cieszyć? (Kliknij tutaj i zapoznaj się z treścią).
Spis treści
Auto skarbonka
Niestety powodów do optymizmu nie ma zbyt wielu. O ile 10-letnim dieslem z przebiegiem 200 tysięcy kilometrów pokonamy jeszcze przynajmniej drugie tyle, tak elektryczny równolatek wyląduje na szrocie znacznie wcześniej. Producent zazwyczaj oferuje jedynie 8-letnią gwarancję lub też zasłania się ochroną do 120 tysięcy kilometrów przebiegu!
Być może wielu z Was pomyślało teraz, że zawsze można przecież wymienić baterię i cieszyć się przez kolejne lata z praktycznie nowego auta? Owszem, ale taka przyjemność może nas kosztować na przykład 45 tysięcy złotych. Na przykład, bowiem bateria do Tesli S z 2013 roku to już wydatek rzędu 90 tysięcy zł! A cały czas mówimy tylko i wyłącznie o wymianie baterii…
Pomoże Komisja?
Czy da się jakoś rozwiązać problem kiepskiej żywotności baterii w elektrykach? Nawet trzeba! I wiele wskazuje na to, że doczekamy się tu stosownych regulacji ze strony Europejskiej Komisji Gospodarczej. Urzędnicy chcą ustanowić limity degradacji baterii w samochodach elektrycznych. Bardzo ciekawy artykuł na ten temat napisał Mateusz Pokorzyński z EV.Auto-Świat.pl (kliknij tutaj i przeczytaj wpis).
Wstępny pomysł zakłada wprowadzenie takich przepisów, które obligowałyby producentów do tworzenia bardziej wytrzymałych baterii. Takich, które po 100 tysiącach kilometrów lub pięciu latach użytkowania auta miałyby nie mniej niż 80 procent fabrycznego poziomu, a przy 160 tysiącach kilometrów lub ośmiu latach niemniej niż 70 procent.
Jest to oczywiście na razie wstępna koncepcja, ale niezwykle cieszy, że problem ten wreszcie zaczął być zauważany. Fakty są takie, że na nowy samochód z salonu nie stać nie tylko Polaka, ale naprawdę także nawet niejednego Niemca. Nie każdy też chce wyzbyć się całych oszczędności, by kupić sobie auto. To przecież tylko środek transportu, a czasy mamy mimo wszystko dość niepewne.
Nie skończyć, jak pewien Fin
Miejmy tylko nadzieję, że urzędnicy – jak to często mają w zwyczaju – znów czegoś nie skopią i nawet tak na pierwszy rzut oka dobra regulacja, nie okaże się tylko kolejnym biurokratycznym bublem, który nie ma żadnego przełożenia na rzeczywistość.
W przeciwnym razie pozostanie nam przesiąść się na rower lub też kupić starego, wysłużonego elektryka i nerwowo wyczekiwać aż wreszcie padnie nam bateria. Co, gdy padnie? Wówczas pozostanie nam już tylko patent pana Katainena z Finlandii, który po tym jak usłyszał, że za wymianę baterii musi zapłacić 92 tysiące złotych, wysadził swoją Teslę w powietrze. Jego popis możecie zobaczyć na fanpage’u MotoRewia.pl (Kliknij tutaj i zobacz post).