Hit i kity zna każdy, kto chociaż trochę posiedział na YouTube’ie. Influencerzy od zawsze pokazywali produkty, które zmieniają życie, ale tak samo intensywnie mówili o tych, które najlepiej wyrzucić do śmietnika. W świecie kryzysu gospodarczego coraz częściej mówimy o de-influencingu, ale czy to kolejny chwyt, czy faktyczna zmiana na lepsze?
Spis treści
De-influencer prawdę Ci powie?
Czym jest de-influencing? To oczywiście przeciwieństwo influencingu, czyli zamiast pozytywnej reklamy, mamy szczerą recenzję, która ma zniechęcić do kupienia produktu. Termin narodził się na TikToku, gdzie filmików z hashtagiem #deinfluencing czy #eattherich są miliony. Młodzi blogerzy dają nimi sygnał, że platforma nie powinna napędzać bezmyślnego konsumpcjonizmu i kupowania rzeczy tylko dlatego, bo ktoś pokazał je w viralowym video. Inflacja, nierówność ekonomiczna i umierająca planeta to argumenty, które przemawiają za modą na nie polecanie. Zamiast wydawać pieniądze i gromadzić gadżety i kosmetyki, powinniśmy robić bardziej przemyślane zakupy i kropka.
De-influencing ma być manifestem – nie tylko społeczeństwa, które nie chce już napędzać konsumpcjonizmu, ale takiego, które przejrzało na wylot sztuczki marketingowe. Miliony recenzji i polecajek na TikToku to nieszczere opinie blogerów, którzy przytulają za taki influencing grub sumy. Oglądając takie filmiki dobrze wiemy, że większość recenzji to płatne współprace. Godzimy się na to i często kupujemy te produkty pomimo faktu, że ktoś blogerom po prostu płaci za słodkie słowa.
De-influencing to nic nowego
Mogło by się wydawać, że nurt de-influencing to gigantyczna i pozytywna zmiana w social mediach. W końcu buntujemy się i obalamy i fałszywe recenzje i galopujący konsumpcjonizm. Ale jakby przyjrzeć się tej idei, to wcale nie jest niczym nowym. Nasza blogerka, Sylwia z kanału Red My Lips Art, opowiada o swoich odczuciach wobec de-influencingu. Autorka od lat inspiruje nas, pokazując najciekawsze i najmodniejsze makijaże, trendy beauty i kosmetyki. Zjawisko, które jest tematem tego wpisu, tak naprawdę dostrzegła już lata temu, kiedy na YouTube’ie pojawiły się filmiki z serii Hit czy kit.
Blogerzy przecież od lat pokazują buble i chętnie odradzają zakupów popularnych produktów. Także de-influencing nie jest czymś zupełnie nowym. Teraz ma po prostu chwytliwą nazwę i dorobioną teorię, która ma być czymś znacznie większym. Sylwia widzi zagrożenie w takich skrajnościach, ponieważ z de-influencingiem jest dokładnie tak samo, jak z jego przeciwieństwem. Blogerzy polecają i zachwalają pewne produkty, a potem obrywa im się za to, że tysiącom innych osób wcale dana rzecz do gustu nie przypadła. Również w odradzaniu jest takie ryzyku. Influencer krytykuje, tym samym zakładając, że nikomu innemu produkt również nie posłuży.
To co jest szczere, a co nie?
Influencing i jego młodszy brat sprawiają, że zaczyna się trochę zacierać granica między tym, co szczere a co nie. Zachwalające recenzje rzadko są szczere, chociażby właśnie te na TikToku. No bo jak mamy uwierzyć w to, że po pierwszej aplikacji kosmetyku czy dwudniowym korzystaniu z ekspresu do kawy, influencer już wie, że to produkt 10/10? Nie zdążył go odpowiednio przetestować, ale już wie, że my wszyscy musimy pobiec do sklepu.
To samo dotyczy de-influencingu. Czemu mamy skreślać to, co jeden z blogerów otwarcie krytykuje? Może nie poznał produktu albo ma personalny zatarg z marką? Często też po prostu uraża uczucia swoich widzów, którzy po recenzji dowiedzieli się, że ich ulubiony produkt to bubel – więc pewnie nie mają zbyt dobrego gustu?
Jeżeli jednak chociaż mała część de-influencerów faktycznie krytykuje pewne towary, bo widzi w nich bezsensowność i chce wpłynąć pozytywnie na nasze zakupowe decyzje, to może idziemy w dobrym kierunku? Chciałabym wierzyć, że młodzi twórcy widzą, co dzieje się z gospodarką i faktycznie zależy im na planecie. Jeżeli de-influencing ma zaprosić pozytywną zmianę i inspirować do mądrzejszych zakupów, to brawo! Tylko czy tak jest?
Najśmieszniejszy w influencingu i de-influencingu jest fakt, że chociaż inspirują nas recenzje blogerów, to jednocześnie zawód takiego twórcy jest jednym z najmniej poważanych w społeczeństwie. Taki troche love-hate relationship. Być może najlepszym influencingiem byłby self-influencing? Dobry research, przemyślane zakupy, koniec z TikTok made me buy it.