Mamy taką tendencję, że lubimy sobie dowalić. Ty też? To nie Twoja wina. Żyjemy w świecie, który wymaga od nas cały czas więcej i więcej. Więcej obowiązków. Więcej zaangażowania. Więcej rozrywek. I więcej bodźców. Podobnie jest w przypadku rodzicielstwa. Mam wrażenie, że z roku na rok dodajemy sobie zmartwień i obowiązków, a dzieciom zajęć i rozrywek. Pytanie tylko jak długo możemy tak pociągnąć? Czy to więcej kiedyś będzie miało swój kres?
Spis treści
Podążamy za innymi
Ogromną rolę w tym dążeniu do robienia więcej i lepiej mają media – zarówno te tradycyjne, jak i społecznościowe. No bo tak. Rano zerkniesz na Instagram i zobaczysz, że Kaśka to już ma za sobą poranną medytację, trening i 5 szklanek wody, a Ty dopiero zdążyłeś otworzyć jedno oko i potrzeć drugie. Coś jest z Tobą nie tak, czyż nie? Po przeciętnym dniu w pracy zobaczysz, co słychać na TikToku i natkniesz się na rolkę Zośki, która w swojej pracy zrealizowała właśnie lukratywny projekt i hucznie świętuje z całym zespołem.
Nie ma nic złego w dążeniu do bycia lepszym. Nie ma nic złego w odczuwaniu motywacji do zmian, kiedy widzisz czyjeś dobre życie. Ale nadal zaskakująco często zapominamy o tym, że social media pokazują nam tylko wyrywek rzeczywistości. Maleńki skrawek, który ktoś chce nam pokazać. Nic innego. U Kaśki i Zośki też nie jest perfekcyjnie.
Czasami lepiej zwolnić i odetchnąć głęboko niż dokładać sobie obowiązków, zapisywać się na nowe zajęcia sportowe czy planować nowe projekty.
Dodajemy sobie w rodzicielstwie
Och, jak uwielbiamy dowalać sobie obowiązków w rodzicielstwie. Taką mamy naturę, że jeśli chcemy coś ulepszyć, intuicyjnie będziemy dodawać, zamiast odejmować. O tym ciekawym zjawisku przeczytasz u Alicji Kost na profilu mataja_blog.
Żeby być lepszymi rodzicami, dodajemy więc kolejne zajęcia, na które ciągniemy dziecko po przedszkolu, kolejne edukacyjne i rozwijające zabawki i kolejne aplikacje do nauki języków. Sobie do głów wtłaczamy kolejne poradniki o wychowywaniu dzieci i śledzimy kolejne profile o tym, jak sprawić, by nasze dziecko było szczęśliwe. Gotujemy dwudaniowe obiady z idealnie zbilansowanymi proporcjami białka, zdrowych tłuszczy i węglowodanów i szukamy przepisów, które spełnią wygórowane wymagania kilkulatka. Organizujemy turbo wypasione urodzinki i zamawiamy torty za kilkaset złotych z pięknymi postaciami z bajek, na który dziecko finalnie jedynie zerknie i pobiegnie bawić się z kolegami. Po co to wszystko?
A gdyby tak po prostu odjąć? Zamiast pędzić z wywieszonym jęzorem na zajęcia poleżeć na dywanie i poukładać puzzle z dzieckiem? Albo – o zgrozo – rozłożyć kanapę, włączyć bajkę i obejrzeć ją z przyjemnością? Albo w kąt wyrzucić te wszystkie poradniki i przeczytać wciągający thriller? Czy nie lepiej by było sobie odjąć, by to nasze rodzicielstwo było gładsze i przyjemniejsze?